Hospicjum 'J&j'. <ZAMYKAMY>

Z szacunku dla Przyjaciół - tych wirtualnych i realnych. Z szacunku dla Życzliwych, którzy z otwartym zainteresowaniem śledzą losy moich kotów. Z szacunku dla każdego Wspierającego moją pracę w jakikolwiek sposób.
Z tego powodu i dla tych osób postanowiłam powrócić do elementarnych założeń, które od zawsze przyświecały mojemu pisaniu w wątku hospicyjnym. Będzie, jak zwykle; będzie - chciałoby się napisać - jak za dawnych dobrych czasów. Ale - każdy czas może być przecież dobry, a w myśl heraklitejskiej maksymy taki powrót w czystej postaci jest niemożliwy, bo ani rzeka nie ta sama, co wcześniej, ani też wchodzący do niej, nie ten sam jakby.
Zatem. Będzie przede wszystkim informacyjnie - który kot, co i jak. Będzie lekko filozoficznie i dywagacyjnie, będzie o wątpliwościach i rozterkach, o dylematach, o ambiwalencji towarzyszącej każdej mojej decyzji. Będą pytania, ale również będą próby znalezienia odpowiedzi. Będzie też o emocjach - różnych i w różnej formie wyrażanych słowami. Znajdzie się też miejsce na zwykłe głupawki i pitolenia. I zdjęcia będą też. Nie tylko kocie.
Co zatem ulegnie zmianie w tym moim wątku/rzece? Co zmieniło się we mnie wchodzącej po raz kolejny do niego/do niej?
Ktoś, kto ma czas i nerwy do śledzenia różnych forumowych dyskusji doskonale wie, co się zmieniło. Zaś tym, którzy nie mają ani czasu, ani ochoty na takie wirtualne przepychanki - zrekapituluję zdawkowo.
Zmianom uległo chyba przede wszystkim moje nastawienie do uporczywego - od nowa i za każdym razem inaczej - tłumaczenia, co, jak i dlaczego robię. Doszłam do wniosku, że piszę wystarczająco dużo i szczegółowo, by można było sobie samemu racjonalnie zrekonstruować uzasadnienie moich decyzji. Jeśli ktoś miałby wątpliwości - niech pyta. Jednak będąc na forum wystarczająco długo i biorąc udział w wystarczająco wielu dyskusjach `ogólnych`, wiem już kto nigdy nie pogodzi się z moim trybem pracy przy kotach, abym mogła sobie pozwolić uciąć w pewnym momencie tłumaczenie w kółko tego samego, tym samym osobom. Kto się nie zgadza z tym, co jest podstawą mojej pracy - nie zgodzi się też z zasadami, które z tych założeń wynikają i które determinują moje decyzje.
Postanowiłam poetycko rzecz ujmując - olać pewne kwestie rozmaite, których tu nie będę wyliczać. Wątek zatem będzie blogujący, jak zwykle - czy to komuś odpowiada, czy nie. Nie ma przymusu ani czytać go, ani też zgadzać się z wyrażonymi w nim przekonaniami w razie przypadkowego przeczytania. Jednakowoż, udowadniać, że nie jestem tym kimś za kogo mnie nieopatrznie wzięto przez własną nieuwagę - nie zamierzam.
Wstępniak miał być o czymś zupełnie innym, ale jest taki, jaki jest. Za cztery, pięć miesięcy przyjdzie pewnie kolej na następną odsłonę wątku [biorąc po uwagę mój pęd do pisania], więc być może pomysł uda mi się wtedy zrealizować.
Na zakończenie, ku rozbawieniu towarzystwa czytającego, napomknę tylko, że mam oficjalny patent na to, że nie śmierdzę.
Tzn - że w moim domu nie śmierdzi. I jest to patent wystawiony nie przez forumowiczów i innych gości mnie odwiedzających [do których to wizyt mogę się przecież przygotować, sprzątając i remontując każdorazowo gruntownie mieszkanie], ale jest to certyfikat wystawiony przez czynniki niezależne w postaci instytucji powołanej do weryfikowania stopnia uciążliwości delikwenta [czyli mnie i moich kotów w tym przypadku] dla otoczenia najbliższego [czyli moich sąsiadów]. Weryfikacja odbyła się niezapowiedzianie [zostałam wyrwana z popołudniowej drzemki] i nie na moją prośbę [żeby było obiektywnie]. Solidności tej weryfikacji dowodzi również to, że osoba weryfikująca kotów nie posiada i nie ma zamiaru posiadać, co więcej - kotów nie lubi, co zostało zwerbalizowane na wstępie, czyli na progu mieszkania.
Kopii certyfikatu wklejać nie zamierzam - kto był, ten swoje wie [nawet jak zmienił zdanie w międzyczasie na ten temat], a kogo nie zaproszę do siebie, ten i tak się nie dowie.
Zapraszam.
W kwestii mieszkających u mnie FIV-ków, które nie są izolowane od nie-nosicieli, doczytać można sobie tu: viewtopic.php?f=1&t=99002
Poprzednia część wątku tu: viewtopic.php?f=1&t=113877
Z tego powodu i dla tych osób postanowiłam powrócić do elementarnych założeń, które od zawsze przyświecały mojemu pisaniu w wątku hospicyjnym. Będzie, jak zwykle; będzie - chciałoby się napisać - jak za dawnych dobrych czasów. Ale - każdy czas może być przecież dobry, a w myśl heraklitejskiej maksymy taki powrót w czystej postaci jest niemożliwy, bo ani rzeka nie ta sama, co wcześniej, ani też wchodzący do niej, nie ten sam jakby.
Zatem. Będzie przede wszystkim informacyjnie - który kot, co i jak. Będzie lekko filozoficznie i dywagacyjnie, będzie o wątpliwościach i rozterkach, o dylematach, o ambiwalencji towarzyszącej każdej mojej decyzji. Będą pytania, ale również będą próby znalezienia odpowiedzi. Będzie też o emocjach - różnych i w różnej formie wyrażanych słowami. Znajdzie się też miejsce na zwykłe głupawki i pitolenia. I zdjęcia będą też. Nie tylko kocie.
Co zatem ulegnie zmianie w tym moim wątku/rzece? Co zmieniło się we mnie wchodzącej po raz kolejny do niego/do niej?
Ktoś, kto ma czas i nerwy do śledzenia różnych forumowych dyskusji doskonale wie, co się zmieniło. Zaś tym, którzy nie mają ani czasu, ani ochoty na takie wirtualne przepychanki - zrekapituluję zdawkowo.
Zmianom uległo chyba przede wszystkim moje nastawienie do uporczywego - od nowa i za każdym razem inaczej - tłumaczenia, co, jak i dlaczego robię. Doszłam do wniosku, że piszę wystarczająco dużo i szczegółowo, by można było sobie samemu racjonalnie zrekonstruować uzasadnienie moich decyzji. Jeśli ktoś miałby wątpliwości - niech pyta. Jednak będąc na forum wystarczająco długo i biorąc udział w wystarczająco wielu dyskusjach `ogólnych`, wiem już kto nigdy nie pogodzi się z moim trybem pracy przy kotach, abym mogła sobie pozwolić uciąć w pewnym momencie tłumaczenie w kółko tego samego, tym samym osobom. Kto się nie zgadza z tym, co jest podstawą mojej pracy - nie zgodzi się też z zasadami, które z tych założeń wynikają i które determinują moje decyzje.
Postanowiłam poetycko rzecz ujmując - olać pewne kwestie rozmaite, których tu nie będę wyliczać. Wątek zatem będzie blogujący, jak zwykle - czy to komuś odpowiada, czy nie. Nie ma przymusu ani czytać go, ani też zgadzać się z wyrażonymi w nim przekonaniami w razie przypadkowego przeczytania. Jednakowoż, udowadniać, że nie jestem tym kimś za kogo mnie nieopatrznie wzięto przez własną nieuwagę - nie zamierzam.
Wstępniak miał być o czymś zupełnie innym, ale jest taki, jaki jest. Za cztery, pięć miesięcy przyjdzie pewnie kolej na następną odsłonę wątku [biorąc po uwagę mój pęd do pisania], więc być może pomysł uda mi się wtedy zrealizować.
Na zakończenie, ku rozbawieniu towarzystwa czytającego, napomknę tylko, że mam oficjalny patent na to, że nie śmierdzę.

Kopii certyfikatu wklejać nie zamierzam - kto był, ten swoje wie [nawet jak zmienił zdanie w międzyczasie na ten temat], a kogo nie zaproszę do siebie, ten i tak się nie dowie.
Zapraszam.

W kwestii mieszkających u mnie FIV-ków, które nie są izolowane od nie-nosicieli, doczytać można sobie tu: viewtopic.php?f=1&t=99002
Poprzednia część wątku tu: viewtopic.php?f=1&t=113877