Ano raportujemy

- strasznie nam tu szybko czas leci we czworo Wiecie?. Z moich puchatych kuleczek wyrosły mikro kociska

. Kenazik miał być kocim pudzianem, a ostało mi się puchate eteryczne Książątko i tylko te złote ślepiszcza ma wielkie tak jak miało być

. Flakuś Trzeci zamienia się we flaczysko i wywala swój bebech do góry żeby świat mógł podziwiać jak sobie odbił wszystkie przejścia z dzieciństwa. Wojciech- jako jedyny kot "nie pozer" rośnie, pręży grzbiet i obłazi kłakami moje czarne ciuchy.
Wszyscy znajomi pytają jak ja to zrobiłam że wychowałam takie Plastry?
Odpowiadam że nie wychowałam bo Kiciastych się nie da wychować i sami się tacy zrobili:P. Moi Mali Dżentelmeni:) Obskakują moje koleżanki. Podbijają serce mruczandami. Trzeci pięknie gaworzy bo zawsze ma dużo do powiedzenia, Czarna Mamba rozbraja udając niedostępnego a Wojtuś jak rasowy samiec kładzie łeb na dekolt,łapę na szyję, dupskiem rozwala się na reszcie koleżanki i zarzuca głębokie spojrzenie numer trzy spod przymkniętych powiek...I wszystkie ich. Nawet te które wchodząc do domu nie potrafią się zachować i deklarują że właściwie nie przepadają... Hmm właściwie moje chłopaki odwalają niezłą robotę społeczną na rzecz swojego plemienia :]
Dzisiaj mamy leniwy poniedziałek. Spaliśmy do oporu. Spalibyśmy dłużej gdyby Trzeci nie zwalił się z półki razem z książkami i nie ogłosił światu że napadł go zbiór reportaży Mularczyka . Kenaz postanowił pocieszyć brata i liznął go w ucho za co zarobił po łbie...i pewnie strzeliłby focha gdyby nie to że z kołdry wygrzebał się w tym czasie Wojtek który intuicyjnie wyczuwa "rozróbę" i z pełnym impetem wbił się w środek. Wrzask. Pisk. Łomot.
Mamusia widząca na jedno oko-chyba lewe nie do końca jeszcze świadoma gdzie ma ręce i nogi musiała interweniować. Tak. Dzień się zaczął. Nie miałam najmniejszych wątpliwości... Kiciaste zeżarły śniadanie (swoje i moje , bo po cholerę poszłam odebrać telefon...) i znowu się lenimy. Siedzę sobie w kociej panierce- tu łapa , tam ucho, czasami jakiś ogon machnie czasami jakaś paszcza mruknie....
Fajnie nam:)
Słów kilka jeszcze o Studencie -Jazonie vel Jazgocie- kocince mojej Mamusiczki. Kilka dni temu zadzwonił telefon. W słuchawce Rodzicielka rządna przekazania najnowszej sensacji. Otóż "Jazonek był dziś na dworze". Niby nic nadzwyczajnego, ale przecież sama Jazonka na trawniczek zabierałam żeby wiosnę witał a on darł się jakby go ze skóry obdzierali a potem godzinę na rękach u Mamusi do siebie dochodził.
Pytam zaintrygowana, jak to tak że Kocię się przełamało...
Dziadek- podpora rodziny i jedyny jej członek którego Jazgot nie terroryzuje a kocha miłością pełną oddania i szacunku (cholera wie za co?)doszedł do wniosku że kot zacznie się przeziębiać. Otwarte okna, wietrzenie itd a tu zwierz nie przyzwyczajony... Kolejny raz jego żyłka wynalazcy i zrozumienie dla zwierzęcej psychiki dały rezultat.
Wyprowadzanie kota odbywa się tak:
Na początku wychodzi Jędrek (zwany wyżej dziadkiem) otwiera garaż i wyprowadza samochód. Następnie wraca do domu po kota i wynosi go na rękach na zewnątrz. Kot powoli z godnością wchodzi pod samochód i obserwuje świat. Kiedy dawka świeżego powietrza jest wystarczająca wychodzi -równie godnie jak wlazł i wrzaskiem oznajmia że należy go wziąć na ręce i odtransportować do domu...
I to podobno ja jestem tego no ...ekscentryczna...
Zdjęć dzisiaj niestety brak- bo kiciaste nie chciały pozować- ale nadrobimy i to
Pozdrawiam ciepło Cioteczki które o nas pamiętają i dużo miziania dla Przecudnych
