Oto wątek dwóch kocich sióstr - szarej Tosi i szylkretkowej Klary.
Tosia jest grzeczna i cicha. Klara to tzw. "charakterek" - inteligentna, humorzasta ale i przylepna (śpi ze mną na poduszce).
Obie rozpieszczone królewny mają mało królewskie pochodzenie - znalazłam je z tż-tem na działkowym śmietniku. Miały wtedy 1 dzień. Zdecydowaliśmy się wziąć je do siebie i ratować. Całe szczęście były wakacje, miałam więc wolne, no i... udało się Dziś są to już duże panny, w domu rządzą niepodzielnie.
Jakiś czas temu pożegnałyśmy Wojtka zwanego też Pompusem, który odszedł od nas nagle, nie wiemy właściwie co się stało. Mój 7-kilowy, duży spokojny miś po prostu się rozchorował i nie reagował na leczenie. Miał tylko 3,5 roku
Zapraszam wszystkich do lektury nowych przygód moich kociastych (od 35. strony)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie, tu wątek wielgaśnego (prawie 7 kilo) Wojtasa zwanego Pompusem i jego sporo mniejszych koleżanek: Klary i Tosi.
Dzieje moich kociastych zaczęły się od Maciunia, którego niestety już nie ma wśród nas. Był chory na białaczkę, nie było Mu dane być z nami nawet roku. Odszedł na początku wakacji 2008 roku... To był wspaniały, bardzo mądry i wdzięczny kotek. Sprawił, że nawet mój TŻ Go pokochał, choć nigdy nie przepadał za kotami.
Maciuś nie widział na jedno oczko, a na drugie bardzo niewiele. Mimo to świetnie sobie radził w mieszkaniu i na podwórku u mojej babci, bawił się i spacerował. Każdemu ufał, wszystkich lubił i wszyscy lubili Jego. Przybiegał na dźwięk swojego imienia i od razu wystawiał brzuszek do głaskania. Cierpliwie znosił częste wizyty u wetów, bolesne zastrzyki i podawanie tabletek. To była po prostu chodząca dobroć, ale taka dobroć doświadczona i mądra, choć miał tylko nieco ponad 3 lata.
Nigdy Go nie zapomnimy. Maciuniu zawsze będzie już z nami, w myślach, wspomnieniach i w sercu. Kochamy Cię kotku. Brykaj szczęśliwie za TM...
Maciuniu [']
Niedługo po przybyciu do nas Maćka wzięliśmy także Wojtasa. Na początku nie zapowiadał się zbyt okazale, był dość chudy i z grzybem na uchu i pod brodą. Taki zabiedzony piwniczniak, który miał w życiu wielkie szczęście, bo znalazły go Dobre Dusze i wyciągnęły z tej piwnicy, podleczyły i odkarmiły, by potem mógł trafić do naszego domu.
Po kilku miesiącach i wyleczeniu grzybicy Wojtuś zaczął rosnąć i przybierać na wadze, aż w końcu osiągnął nieoczekiwanie dość imponujące rozmiary. Okazało się też, że ma trochę przedłużane i bardzo, bardzo gęste futro. Teraz to prawdziwy jegomość, choć trochę gapowaty i ze specyficznie działającym móżdżkiem. No taki koci Kubuś Puchatek.
i obecnie:
Ta gapowatość uwidacznia się zwłaszcza przy dziewczynach, czyli Klarze i Tosi - kocich siostrach, które kilkudniowe znaleźliśmy na śmietniku i odchowaliśmy. Teraz się okazuje, że ku naszemu utrapieniu, bo rozrabiają bardzo, ale i tak je kochamy i nikomu nie oddamy
Wwieku kilku dni:
... i obecnie (prawie pół roku):
Tak to teraz u nas wygląda. Cała ferajna jest zgrana i chyba szczęśliwa. Broją na całego i codziennie wymyślają coś nowego. Czyli domowa codzienność
Od dziś zmieniam nieco tytuł wątku, ale na pewno będzie wiadomo, o co chodzi.
Poniżej wątek zaczyna się w momencie przygarnięcia Maciunia i zawiera dalsze - opowiedziane już w skrócie - perypetie. Wszystkich chętnych do lektury serdecznie zapraszamy, a dotychczasowych odwiedzających pozdrawiamy i dziękujemy za wszystkie rady i kciuki.
..........................................................................................................
Witam wszystkich, jestem dość nową forumowiczką, a że przyszła pora na opowiedzenie czegoś o sobie to zaczynam.
O ponad miesiąca mam niedowidzącego Maciusia. To mój i TŻ-ta mały słodki skarb, który przywrócił mi radość po odejściu Koterka. Koterek był ze mną 15 lat i przegrał z galopującą mocznicą. Przez pół roku chodziłam jak nieprzytomna, w końcu zaczęło mi nieśmiało świtać, że pora na nowego kotka. Po przewertowaniu internetu zobaczyłam JEGO : niedowidzącą kocią bidę po przejściach. Ktoś go tak mocno pobił, że niemal całkiem stracił wzrok...Szukałam szaraczka lub rudzielca, wybrałam... klasycznego biało - czarnego eleganta w wiecznym fraku. Czyli brata bliźniaka poprzednika, choć miało być inaczej.
Maciuś jest uroczy: grzeczny i spokojny, na co duży wpływ ma pewnie jego kalectwo, ale i sam charakter jest po prostu do rany przyłóż. Mój TŻ, początkowo sceptyczny, jest zachwycony. Dziś nawet usłyszałam, że "trzeba jechać do pracy zarabiać na jedzenie dla kota" (!) Bo jedzenie mój TŻ kupuje w ilościach hurtowych i to jak najlepsze, no zwariował po prostu. W każdym razie jest super.
Od początku chciałam dwa koty, ale musieliśmy najpierw Maćka wyleczyć (ma calciwirus), zaszczepić i podkurować. A teraz nastał ten moment: JUTRO NOWY KOT!!! Cały czas w pracy o tym myślę i gadam, koleżanki i rodzina mają mnie już dość, a ja przeżywam po prostu. Jaki będzie ten nowy? Jak sobie damy radę? No i co na to Maciuś? Aż mnie skręca z nerwów. Może ktoś coś poradzi forumowicze kochani???
Ma to być malutki rudzielec (moja wersja) lub druga dorosła bida (wersja TŻ) Jedziemy na wybory do Pani Wandy, ma tam gromadkę to i wybór trudny, bo chciałoby się wszystkie. A tu życie na 35 metrach...
Kończę, bo się rozgadałam. Muszę się jakoś zebrać do kupy i do jutra wytrzymać. Miziaki dla pupilów i pozdrawiam.
A tu dzięki kotalizator wątek Maciusia zanim trafił do nas:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?p=2222096#2222096
A oto i mój Maciuś (jeszcze sam):