Świeżo zakoceni, czyli jak oswajamy koty, a koty nas

Kocie pogawędki

Moderator: Estraven

Post » Pt wrz 14, 2007 22:47 Świeżo zakoceni, czyli jak oswajamy koty, a koty nas

Witamy wszystkich,

Niedawno awansowaliśmy z kociarstwa teoretycznego do stosowanego :) Ponieważ sporo myśleliśmy wcześniej, jak będą wyglądały nasze pierwsze chwile z kotami, czy się oswoją, czy dadzą radę w miarę bezboleśnie się przyzwyczaić, pomyśleliśmy, że opiszemy nasze kocie przygody na forum; może nasze przeżycia pomogą innym osobom, które zastanawiają się, czy jest bardzo strasznie, kiedy do domu trafia kot ;) Tak więc w miarę wolnego czasu chcielibyśmy wrzucać tu nasze obserwacje, przeżycia, które - mamy nadzieje - pomogą innym świeżo zakoconym osobom w przeżyciu pierwszych dni :D

We wtorek, 12.IX, adaptowaliśmy (choć podobno nie człowiek adoptuje kota, tylko kot człowieka) dwa wspaniałe koty z toruńskiej Fundacji KOT . Jeden kot to czarny młody kocurek "numer 7" z wątku http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=63757, a drugi zwierzak to półtoraroczna kotka, opisywana w tym wątku: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=51088

Koty każde z nas lubi od dzieciństwa. Magda oprócz tego, że miała kotke w domu, głaskała wszystkie śmietnikowce w okolicy. Ja z kolei byłem za pan brat z kotami u moich dziadków na wsi - gwóźdź programu każdej wizyty u nich to - nawet kilkugodzinna - sesja głaskania kotów po kolei, a czasem i naraz. Każde z nas w dzieciństwie nazywane było z przekąsem przez naszych rodziców "kocia mama/tata", więc chyba się nadajemy na kociarzy :)

O własnych kotach w dorosłym życiu zaczeliśmy przemyśliwać około roku temu. Bardzo sie cieszymy, kiedy czasem uda się nam na ulicy obłaskawić i pogłaskać jakiegoś dachowca i pomyśleliśmy, że w sumie fajnie byłoby mieć kota w domu. Koty uwielbiamy, więc dobrze by się im u nas żyło. Dla obojga z nas byłby to troche powrót do dzieciństwa, dla mnie również realizacja dawnego wielkiego marzenia o własnym kocie - a że zbliżały się moje okrągłe urodziny, więc pomyśleliśmy, że jest to wspaniała okazja, żeby to marzenie zrealizować.

Ciąg dalszy opowieści nastąpi :)

Pozdrawiamy,
Michał i Magda

M+M

 
Posty: 9
Od: Czw wrz 13, 2007 19:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob wrz 15, 2007 7:16

Serdecznie gratuluję podwójnego zakocenia, bo to podwójna radość :D
Obrazek

Agnieszka16

 
Posty: 1476
Od: Wto cze 19, 2007 10:52
Lokalizacja: Lublin

Post » Sob wrz 15, 2007 7:47

witam przemiły podwojny duecik ;)
nasze Obrazek potwory ;) + Fela i Frania na DS

pilne! Jajek i Dodek szukają dobrego Domu :)

xandra

 
Posty: 11042
Od: Nie paź 31, 2004 21:31
Lokalizacja: Warszawa, Bielany

Post » Sob wrz 15, 2007 7:59

No. :D

Zdjęcia proszę.

O ile towarzystwo opuściło już swoje fortyfikacje...
Kocie Hospicjum -1% - KRS 0000408882

'Pijcie swe niezaznane szczęście
chcąc nie być tym, kim jesteście'

Agn

Avatar użytkownika
 
Posty: 22355
Od: Pt paź 21, 2005 14:01
Lokalizacja: Toruń

Post » Sob wrz 15, 2007 8:11

Jak milo czytac takie wiesci!!! :)
To cudowne , ze Benia i Maly trafili na tak fajnych ludzi!!! :)

a jak one sie zachowuja? Osmielily sie juz troszke, stresik mija?
Obrazek
Obrazek

lidiya

 
Posty: 14084
Od: Sob cze 08, 2002 0:05
Lokalizacja: Toruń

Post » Sob wrz 15, 2007 11:09

Witamy gorąco świeżo zakoconych!!! :D

i czekamy na zdjęcia boskich kotków :love:
Obrazek

Aktualnie - Kacper, Benuś, Songo, Myszka i pies Antonio!

catawba

 
Posty: 6184
Od: Czw kwi 26, 2007 9:28
Lokalizacja: Zalasewo k. Poznania

Post » Sob wrz 15, 2007 11:26 Re: Świeżo zakoceni, czyli jak oswajamy koty, a koty nas

M+M pisze:(...) może nasze przeżycia pomogą innym osobom, które zastanawiają się, czy jest bardzo strasznie, kiedy do domu trafia kot ;) Tak więc w miarę wolnego czasu (...)


Zakocili się dwunastego, a piszą dopiero czternastego :strach:
Wpadli w kocią czarną dziurę na całe 2 dni :ryk:

Serdecznie gratuluję i cieszę się, że Wy się cieszycie i że te dwa koty mają swój dom :ok:

B-dur

Avatar użytkownika
 
Posty: 3892
Od: Nie paź 02, 2005 11:17
Lokalizacja: Kraków

Post » Sob wrz 15, 2007 17:49

Hej :) Dzięki za pozdrowienia i za ciepłe słowa. Dziś zaczniemy nasz "raport z oswajania", ale na początku parę słów wprowadzenia...

Nasze koty znaleźliśmy poniekąd dzięki miau.pl ;P Mały czarny kocurek, nazwany przez nas nomen omen "Mały", wraz z innymi kociętami z Fundacji KOT był opisany w dziale "Adopcje internetowe". Drugiego kota, Bengalinkę (zostaliśmy przy jej dotychczasowym imieniu), znaleźliśmy bezpośrednio na stronie www fundacji. Chcieliśmy tu bardzo podziękować Lidce (na forum: lidiya), która niestrudzenie odpowiadała na wszystkie nasze pytania (oczywiście oprócz gorących podziękowań, że tak wiele robi dla zwierząt) :ok: Ogłoszenia o kotach znaleźliśmy w połowie sierpnia, ale pojechać po nie mogliśmy dopiero we wrześniu - tak więc sporo czasu upłynęło nam na... gapieniu się w ich zdjęcia i czytaniu po raz n-ty ich opisów :1luvu: Trudno było wytrzymać, ale chyba jednak warto trochę poczekać - mogliśmy porobić wszystkie kocie zakupy, zabezpieczyć balkon, udało się nam nawet ustawić tam kawał drzewa do kocich wspinaczek (dosłownie "spadło nam z nieba" - ale to temat na inną opowieść).

W końcu nadszedł umówiony z Fundacją 12 września i wyruszyliśmy w 300-kilometrową drogę do Torunia. Na miejscu, dzięki wspaniałym kilometrom polskich autostrad (0, słownie zero :evil: ) byliśmy już po siedmiu (!) godzinach. Z planowanego zwiedzania Torunia nic już w tym momencie nie wyszło, więc pojechaliśmy od razu do Fundacji, gdzie Agnieszka (na forum: Agn) bardzo miło nas przyjęła, poinformowała o wszystkim ważnym, podpisaliśmy umowę adopcyjną, wybawiliśmy się z fundacyjnym kociarstwem i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Do Wrocławia wróciliśmy już w nocy, o godzinie ok. 0:20, po prawie pięciu godzinach jazdy. Droga była trochę lepsza, z powrotem jechaliśmy krócej o 2 godziny niż do Torunia - było mało samochodów i mogliśmy jechać szybciej. Koty jechały sobie w transporterach (każdy w osobnym), były spokojne, ze dwa razy któreś z nich próbowało swych umiejętności uwalniania się zza krat (piłowanie pazurkami okienek w transporterze), czy otwierania sejfów (łapa wystająca przez kratkę transportera i go obmacująca) :) Poza tym siedziały cichutko.

Po przyjeździe do domu ustawiliśmy obydwa transportery w salonie, dalismy kotom minute na odsapnięcie, otworzyliśmy kratki i odsunęliśmy się. Bengalinka nie ruszyła się z transportera, natomiast Mały powoli wysunął się z transportera i zaczął się rozglądać. Wyglądało to bardzo komicznie, bo chodził z brzuszkiem przy ziemi i na ugiętych łapkach, przyczajony i ostrożny. Podszedł również do transportera z Bengalinką, powąchał ją i poszedł zwiedzać dalej. W tym momencie Bengalinka chyba doszła do wniosku, że czas też się ruszyć, bo inaczej konkurencja zajmie jej najlepsze terytoria - i również wyszła z transportera. Koty delikatnie obwąchały salon, zajrzały do kuchni, z początku trzymały się z daleka od przedpokoju i innych pomieszczeń (było tam zgaszone światło), ale później stopniowo zajrzały i tam. Mały zwiedzał mieszkanie bardziej wystraszony, ale przez cały czas, natomiast Bengalinka najwyraźniej przyjęła taktykę "atakowania etapami". Założyła sobie pod stołem w salonie (w osłoniętym kąciku) bazę wypadową, rozglądała się czujnie, ładowała akumulatory odwagi, a potem wychodziła, dość pewnym krokiem przemierzała zamierzony odcinek i wracała z patrolu do bazy. Tak zwiedziła np. kąt z narożnikiem (łącznie ze wskoczeniem na siedzisko i oparcie - Mały ograniczył się do obwąchania spodu), a innym razem pomyszkowała po naszym stoło-biurku i parapetach. Koty dość szybko znalazły też kuwetę (na razie przestawioną w bardziej widoczne miejsce niż docelowe, żeby łatwiej było im do niej trafić), zrobiły też w niej "próbne okrążenie" grzebiąc trochę łapami, jakby testując czy żwirek nada się do zasypywania kociego urobku 8)

Koty do siebie odnosiły się raczej spokojnie, bez miłości, ale też bez pazuroczynów. Mały był bardziej zainteresowany obecnością Bengalinki, niż ona nim. Podszedł do niej kilka razy i obwąchał ją, Bengalinka była spokojna, choć potem parę razy syknęła i warknęła na niego ("dosyć tych czułości!"), kiedy zbytnio się zbliżył podczas zwiedzania.

Staraliśmy się nie zaczepiać zwierzaków i dać im "wolną łapę" w zapoznawaniu się z ich nowym domem. Siedzieliśmy sobie razem z Magdą w kącie i w spokoju patrzyliśmy, jak nowi lokatorzy się oswajają z miejscem. Pokazałem im jedynie, gdzie jest kuweta (ostentacyjnie przesypując w niej żwirek łopatką, kiedy się na mnie patrzyły) i miski (głośne nasypywanie do niej karmy). Poza tym nie zaczepialiśmy kotów, choć przyznaję że ciężko było nam dać im zupełny spokój i oderwać od nich wzrok - gapiliśmy się na nie z zachwytem.

Było już późno, więc położyliśmy się w końcu spać. Po jakimś czasie coś lekko zaszurało w ciemnej już sypialni. Otwarłem oko i zobaczyłem czarny kształt przebiegający jak błyskawica do wyjścia. Potem kształt cichutko powrócił. Zwiesiłem z łóżka rękę, niby to przypadkiem. Kształt się przyczaił w kącie, ale później ponowił obwąchiwanie okolicy. W koncu dotarł i do mojej ręki - poczułem na dłoni delikatny koci pyszczek, łaskoczące wibrysy, mokry nosek i powiew wdychanego powietrza. Ruszyłem lekko jednym palcem - i nagle palec został pacnięty łapką. Ruszyłem ponownie - palec został natychmiast upolowany, tym razem dwiema łapkami. Małemu zebrało się na zabawę :lol:

Polowanie na moją rękę potem nabrało rumieńców. Ja cofałem ją, atakowałem i robiłem zwody, a Mały skakał i ją łapał. Cały był tym skakaniem i łapaniem, ale pamiętał o kocim zabawowym savoir-vivre - pazurki były schowane, a gryzienie delikatne, symboliczne. Magda patrzyła na tą zabawę z zachwytem, a ja w pewnym momencie zacząłem wysuwać rękę-cel polowania tylko troszkę znad brzegu łóżka. Mały był trochę niepewny, ale chęć zabawy była jednak silniejsza i zaczął polować na dłoń stojąc tylnymi łapkami na ziemi, a przednimi opierając się o materac łóżka. W końcu odważył się na to, do czego go chciałem sprowokować - wskoczył na łóżko całkiem. Tam popolował jeszcze trochę, a potem dał się wygłaskać. Miałem już do czynienia z kilkoma kotami, ale tak głośnego mruczenia chyba jeszcze w życiu nie słyszałem! Mruczał tak głośno jak jakiś silnik autobusu... :love: Potem, jakby zawstydzony, zeskoczył z łóżka i zwiał, a my zasnęliśmy.

W nocy kilka razy budziło mnie a to koci pyszczek w uchu, a to pacnięcie mojej ręki lub głowy, albo krótki spacer po kołdrze. W pewnym momencie capnął wysuniętą właśnie spod kołdry piętę Magdy i po tym wybryku stwierdziliśmy, że wyspać też się jednak trzeba i Mały został wyeksmitowany z sypialni. Trochę pomiauczał za drzwiami, chyba oburzony, trochę je podrapał i za kilka minut się uciszył. Przez sen słyszałem jeszcze odgłos zrzucania czegoś, oraz później - długiego i zapalczywego szurania łapami w żwirku w kuwecie.

Rano, kiedy Magda wstawała do pracy, okazało się że koty faktycznie zapamiętały, gdzie jest kuweta i nie omieszkały z niej skorzystać. Sądząc po ilości znalezionych prezentów, chyba skorzystały obydwa :) Tak więc o kocią toaletę nie musimy się martwić. Same koty natomiast - zniknęły... Wcięło gdzieś i Małego, i Bengalinkę, która wieczorem na posłanie zaanektowała sobie stojący w kuchni pleciony koszyk na zakupy. Ekspedycja poszukiwawcza pokazała, że koty się nieźle zamaskowały - Mały wpasował się pod narożnik, a Bengalinka, niczym Obcy z filmu - przyczajona pod sufitem, na szafce kuchennej, obserwowała nas dużymi oczami. Magda poszła do pracy, a ja - korzystając z paru dni urlopu - wróciłem do spania. Kiedy wstałem, doznałem silnego deja vu: zwierzaki zniknęły po raz drugi. W całym domu cisza, kota ani śladu. Małego w końcu wytropiłem ponownie pod narożnikiem, wsunął się głębiej w sam róg pokoju, tak że sylwetka zlała się z nogą narożnika. Bengalinki zaś nie ma... Zostawiłem w końcu poszukiwania i posprzątałem po śniadaniu. Nagle, kiedy wyrzucałem resztki, znalazłem naszą burą zgubę. Zabunkrowała się za koszem na śmieci! Położyłem obok niej kawałeczek kociego smakołyka i cóż, poszedłem sobie. Za parę minut kotka wychodzi i nie patrząc na mnie idzie do sypialni, gdzie zainstalowała się pod łóżkiem. Smakołyk leży nie zjedzony; oj, chyba uraziłem koteczkę zdemaskowaniem jej kryjówki...

Tak to mniej więcej wyglądało cały wczorajszy dzień. Koty siedziały od rana cichutko cały czas w swoich kryjówkach, nawet pyszczka nie wyściubiły. Co 2-3 godziny zaglądaliśmy do nich, czy dają znaki życia a potem dawaliśmy im spokój. Może wyjdą jak zgłodnieją? W razie potrzeby jedzenie i picie w miskach jest, kuwetka czysta, więc chyba pozostaje tylko czekać, aż się troszkę do nas przyzwyczają... Choć zastanawiało nas zwłaszcza czemu również Mały siedzi schowany w najdalszym kącie pod narożnikiem i cicho jak trusia - nawet pozycji w kryjówce nie zmienił - skoro wczoraj w nocy nieźle już z nami brykał? Nakręcaliśmy się tak z Magdą coraz bardziej w czarnych myślach, a kiedy późnym wieczorem doszło do mrożących wizji typu kocię zaduszone pod narożnikiem (i dlatego się nie porusza :strach: ), pomyśleliśmy, że może jednak trzeba Małego wyciągnąć? Z drugiej strony - może to go tylko bardziej zestresuje? Zadzwoniliśmy z prośbą o poradę do Agnieszki. Powiedziała nam, że mniejszym kotom można pomóc się oswoić i żeby spróbować Małego wyciągnąć i trochę ugłaskać. Bengalince jednak trzeba dać czas, ona jest trochę za duża na "przyspieszone" wyciąganie z kryjówki. Według Agnieszki dobrą taktyką wobec Bengalinki będzie, jak to fajnie określiła, "konkurs piękności" - podrzucić czasem jakiś smakołyk, położyć zabawkę, pokazać się jako ktoś ciekawy, z kim można będzie się fajnie bawić i w ten sposób zachęcić ją do wyjścia. Uspokojeni rozmową, rozpoczęliśmy operację wyciągania Małego spod narożnika. Diabełek ulokował się w najdalszym kącie, jeszcze wpasowując w jakieś zagłębienia spodu narożnika, za chiny nie mogliśmy go dosięgnąć. Udało się dostać do jego kryjówki dopiero po częściowym zdemontowaniu narożnika... Ubrany w zimowe rękawice (na wypadek demonstracji kociej furii) zacząłem bardzo delikatnie popychać go w kierunku wyjścia. Mały nie opierał się, po troszeczku przesuwał się na zewnątrz. W końcu wyszedł. Wyglądał na trochę przestraszonego, ale był cichy i spokojny. Posadziliśmy go na kolanach, lekko okryliśmy kocem, na którym jechał w transporterze, obok przyłożyliśmy ciepły termofor i zaczeliśmy go głaskać i delikatnie do niego przemawiać. Mały nie uciekał, ale i nie mruczał. Poprzytulaliśmy go tak parę minut, a potem odkryliśmy koc. Kot powoli wstał, zszedł z kolan i wolno poszedł do sypialni, gdzie z kolei zainstalował się pod łóżkiem. Cóż, przynajmniej wiadomo, że żyje :?

Dalszy ciąg był w sumie dość zaskakujący. Około godziny później byłem w kuchni i mówiłem do Bengalinki, która zaistalowała się w plecionym koszyku i udawała, że jej nie ma (wystawały tylko końce uszu). Magda natomiast była w sypialni i leżała na łóżku, pod którym przebywał Mały. Nagle wpadła na pewien pomysł. Odsunęła łóżko parę centymetrów od ściany, tak aby dało się wcisnąć dłoń pod łóżko, i dotknęła tam kociej łapki. Mały nie odsunął się, leżał bez ruchu. Magda trzymała go trochę za łapkę, potem zaczęła go delikatnie głaskać. Ja z kolei teraz zaglądałem z boku pod łóżko i wołałem go. Mały patrzył się na mnie dość długo, potem podniósł się i wyszedł spod łóżka. Otarł się o mnie, ja zacząłem go głaskać i bawić się spokojnie w "polowanie na palec". Potem podszedł też do Magdy, dał się pomiziać, wszystko dostojnie, z gracją, bez radosnych skoków, ale i bez spłoszenia. Bawiliśmy się z nim dosyć długo... Wieczorem, kiedy przed snem oglądaliśmy jeszcze w łóżku film na laptopie, Mały leżał razem z nami, mruczał i prosił łapką o głaski i zabawę :surprise:

Tak minęla nasza środa i czwartek z oswajaniem i byciem oswajanym :P . Ciąg dalszy nastąpi, zdjęcia również, tylko musimy się nauczyć jak się je wstawia. Na razie parę starszych fotek Bengalinki i Małego :)


Mały:
Obrazek
Obrazek


Bengalinka:
Obrazek
Obrazek
(Autor: justynamusial)

M+M

 
Posty: 9
Od: Czw wrz 13, 2007 19:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob wrz 15, 2007 18:32

Przeczytałam całą relacje :) świetna :)
Gratuluję podwójnego dokocenia :)

Pozdrawiam i Ciebie i Magdę i Wasze cudne kociaste :)


Czekam na ciąg dalszy "raportu" :wink:
Obrazek

dzikus

 
Posty: 8809
Od: Nie paź 02, 2005 16:42
Lokalizacja: śląsk

Post » Sob wrz 15, 2007 19:22

Relacja jest po prostu BOMBOWA :D :D :D
I też tak mieliśmy: siedzieliśmy i patrzyliśmy się na koty - lepszego programu telewizyjnego w życiu nie oglądaliśmy. :D
Kotki super piękne. Słodki mały czarnuszek i piękna, dostojna buraska :love:

B-dur

Avatar użytkownika
 
Posty: 3892
Od: Nie paź 02, 2005 11:17
Lokalizacja: Kraków

Post » Sob wrz 15, 2007 19:40

Gratuluje dokocenia!!!! Obrazek
Relacja po prostu świetna!!! Obrazek
Obrazek

maggia

 
Posty: 17535
Od: Sob gru 02, 2006 12:13
Lokalizacja: Poznań/Luboń

Post » Sob wrz 15, 2007 21:29

Jaki fajny,pogodny wątek :D .

Antypatyczna

 
Posty: 7753
Od: Czw wrz 07, 2006 9:45

Post » Sob wrz 15, 2007 22:22 Zdjęcia

Hej,
dzięki wszystkim za miłe słowa :) A oto kilka obiecanych zdjęć - ilustracji do naszego opisu:

1. Zdjęcia zrobione po wypuszczeniu kotów (środa w nocy):

Baza wypadowa Bengalinki
Obrazek

Maly wyrusza zwiedzać resztę mieszkania
Obrazek

Wyprawa Bengalinki na stoło-biurko
Obrazek

Mały testowo grzebie w żwirku
Obrazek


2. Zdjęcie ze środy - Bengalinka rano, w roli Aliena
Obrazek

M+M

 
Posty: 9
Od: Czw wrz 13, 2007 19:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob wrz 15, 2007 22:35

Fajnie piszecie o swoich kotach :D , super sie czyta :ok:
Pozdrawiamy !!! Bubor & Kropcia

bubor

 
Posty: 23310
Od: Czw maja 24, 2007 18:25
Lokalizacja: Kraków :)))

Post » Sob wrz 15, 2007 22:46

Witamy na forum, włączyłam śledzenie, lubię długie opisy dobrych historii 8)

izaA

 
Posty: 11381
Od: Nie wrz 25, 2005 14:09
Lokalizacja: Warszawa-Wesoła

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: ewar, Google [Bot] i 125 gości