Sterylizowałam wczoraj obie moje kotki.
Banalne, prawda? Przecież wszyscy sterylizują.
Przygotowywałam się długo. Porobiłam badania, żeby mieć pewność, że są zdrowe.
Odebrałam wybudzone, wszystko poszło świetnie.
Moje dzielne kotki niedługo po powrocie do domu zażyczyły sobie pozwiedzać i sprawdzić, czy na pewno są już w bezpiecznym miejscu. Kolebały się, ale chodziły. Trochę snu, trochę spacerów. Dochodzenie do siebie ok.
Było już po północy, kiedy zauważyłam, że Fortuna częściej siada, a na brzuszku pojawiła się krew. Mało, rozmazana kropla. Pomyślałam, że pewnie za dużo jednak łazi i ze szwu coś tam pociekło. Opatulilam kocykiem, wzięłam na kolana, niech trochę pośpi i odpocznie. I tak sobie miło siedzieliśmy. Po 15 minutach krwi było więcej. Tu już mi coś nie grało.
Plan miasta i szukanie, jak dojechać do całodobowej kliniki. Na drugą stronę Krakowa, w mało znane dla mnie okolice.
Dojechaliśmy po pierwszej. W ostatniej chwili. Zawrócono z drogi do domu drugiego dużurnego lekarza. Miny mieli nietęgie, upływ krwi był już spory. Poduszeczki ledwo różowe, dziąsełka prawie porcelanowe.
MOJA FORTUNA MA BYć Tą JEDNą NA ILEś TYSIęCY, KTóREJ SIę NIE UDA???!!!
Decyzja o powtórnym otwarciu zapadła szybko, liczyły się minuty.
Straszne 45 minut niepewności. Najgorsze na świecie. Dzwoni też spanikowany TZ, że Dzikuska ciągle śpi, odkąd wyjechaliśmy i nie chce się obudzić... ONA TEZ CoŚ ???
Ale oddali mi moją Fortunę, uratowali.
Mimo wcześniejszych dobrych wyników, ujawniła się skaza krwotoczna. Polecany wet od zabiegu nic nie zepsuł. Krwawiły dwa naczynia krwionośne. Wręcz za pięknie zaszył i tylko cud jakiś sprawił, że krew wydostała się na zewnątrz, bo rano nie miałabym mojego słoneczka i nie wiedziałabym dlaczego...
Jesteśmy już po porannej kroplówce i dogrzewamy się, bo mamy tylko 35.5 C.
Dziąsła nie są już takie blade, powinno być dobrze, o ile nie pojawią się jakieś nowe komplikacje.
Nie śpię już od 30 godzin i oczy zaczynają mi wysiadać...
Z Dzikuską wszysko dobrze.