
Wczoraj zastanawiałam się czy dziecięcą biedę bez swego miejsca na ziemi przyjąć a dziś los sam zdecydował.
Jak zwykle radośnie i w podskokach pokicałam do kotłownianych i nie tylko.Kotłowniane jakieś mało spokojne były i co rusz gapiły się na samochód obwarkując go.Uwaliłam się celem zerknięcia pod podwozie.Siedzi szylka.Myśląc,ze to marketowa zbeształam ją za 2 dniową nieobecność i nałożyłam porcję.Zajęta resztą słyszałam ,ze pod tym autkiem niezłe warkolenie odchodzi.Znów się rozpłaszczyłam by zerknąć czy mocno kot zaziębiony


Ewidentnie domowy kot.Ryzykując wielce porzuciłam drogocenne gary i nerki niosąc ją do domu "w ręku". Nie lubię takich numerów

Teraz czekam na powrót TZ z pracy co by klatkę rozłożył i mnie dzielną pochwalił

Dziś do weta z nią koniecznie trzeba iść.I z Julą. Nie dobrze u niej oko wygląda.