Mija dopiero drugi tydzień a ja mam poczucie, że Mechaty zniknął bardzo dawno temu. Nawet nie jestem w stanie go wspominać, od razu uciekam myślami w innym kierunku. Wyników sekcji nadal nie znam, kardiolog się nie odzywa.
Wczoraj postawiłam w kuchni doniczkę z bazylią, jeszcze żyje nic jej nie wywróciło ani nie zeżarło. Jutro chyba kupię jakieś tulipany bo jak na razie, żadne futro nie wykazuje tendencji do wskakiwania w miejsca niedozwolone.
Elvis jest tak bezdennie niepełnosprytny, że aż ciężko to opisać. Ponieważ zmniejszyła się ilość kuwetkowców to przeniosłam jego kopalnię żwirku do łazienki a małą kuwetę wstawiłam do pokoju. Aby mała nie była odwiedzana zbyt często wstawiłam klapkę. No i kotki dosyć sprawnie załapały, że kuweta nr 1 jest w łazience... do czasu aż Inka 2 dni temu nie opanowała jak się korzysta z kuwety z klapką.
Elvis to podpatrzył i pierwszej nocy musiałam wstać do niego bo wył przed za małą kuwetą. Następnie musiałam przepchnąć wielki bezwładny naleśnik (odmówił chodzenia) nogą (bo nie mogę nic ciężkiego nosić) do łazienki- sukces, skorzystał z kuwety. Wczoraj było to samo.
Dziś o 4 rano usłyszałam łomot i drapanie w żwirek. Elvis postanowił się wcisnąć do mikrokuwety w pokoju... i tam utknął. Ja się nie mogę schylać, kuweta się ciężko otwiera a w środku siedzi uwięziony Elvis

W połowie drogi do pokoju posłałam mu komplement: "no nie, znowu? Elvis ty debilu!!!" i nagle hop włochacz się jakoś wyswobodził i na ostatnich nogach sypiąc żwirkiem na wszystkie strony, z miną pod tytułem: "aaa fajnie, że mi przypomniałaś! jest jeszcze druga kuweta!" pogalopował do łazienki. No i jak tu żyć z takim durnym zwierzem
