Cudne te zdjęcia, takie pełne wyrazy... i te podpisy
http://img716.imageshack.us/img716/9026/dsc01083web.jpg to jest najfajniejsze
Coś więcej o moich kotach? Cóż... to takie naprawdę typowo wiejskie koty. Mieszkam na wsi, a moi rodzice są starej daty, do głowy by im nie przyszło, żeby kota zaszczepić, a co dopiero wykastrować. To w ogóle jest dosyć nieciekawa historia - np. nasz pies pewien czas spędził na łańcuchu, bo
uciekał 
To taka moja mała prywatna walka, aby zwierzaki miały godne warunki. Ale zacznę może od początku. Filek urodził się jako jedno z trzech kociąt u moich sąsiadów. Ci sąsiedzi to wspaniali ludzie, zależy im na losie zwierząt - teraz ich koty są już wykastrowane. Trafił do mnie z przekazaniem, że jadł mleko z grysikiem i tym ma być na początku karmiony

ja jako dziesięciolatka nie wiedziałam absolutnie nic na temat żywienia kotów, więc Filuś owo mleko dostawał. Jakie były tego efekty chyba nie muszę mówić. Filek nie wie, co to kuweta, załatwia się w przeróżnych miejscach, ale nie w niej. Dobrze, że przynajmniej wychodzi na pole i tam załatwia większość ekstremowych spraw. Długi czas nie mogłam rodziców przekonać, że mleko nie jest dobre dla kotów. Bo przecież koty zawsze mleko piły i nigdy nic im się nie działo

. Nie był szczepiony ani odrobaczany, do trzeciego roku życia nie widział weta. Spał na polu, w najlepszym razie w garażu, bo przecież "srał po kątach"

Teraz Filuś śpi w domu, najczęściej ze mną, na łóżku. Nie lubi zmian, zawsze musi być w domu porządek. I jest postrachem okolicznego psa, który kotów bardzo nie lubi, ale Filka się boi
Z Fiestą sprawa była trochę inna, wtedy jeszcze chodziłam po mleko do pewnej sąsiadki. Nagle patrzę, a tu dwa małe kociaki chowające się za wiaderkiem. Sąsiadka pyta, czy chcę, bo jak nie, to ona utopi. Miesięczne koty. Oczywiście wzięłam, choć wiedziałam, że rodzice będą wściekli. Trochę awantur i zostały u nas. Niestety jedna z nich zaginęła po prawie roku spędzonym u nas. Dlatego ciągle boję się wypuszczać moje koty i staram się ograniczyć to do minimum. Mój tata chciał, aby poszła do pewnej znajomej masarni

gdzie koty miały raj

wszystko było umówione, przyjechał facet po moją Kicię, ale odegrałam wspaniałą scenkę "nie oddam mojego kota!!!"

Fiesta od samego początku była trochę dzikawa, bała się ludzi, chowała się. Do dzisiaj nie każdemu pozwala się głaskać. A za mną łazi po całym domu, kładzie się na książkach, które chcę przeczytać, liże po twarzy na dzień dobry, gdy się nie chcę obudzić, a nawet "doi" - ugniata łapkami i ssie
Sporo udało mi się już wywalczyć. Moje koty są teraz wykastrowane, regularnie szczepione i odrobaczane, łatwiej mi też namówić rodziców na wizytę u weterynarza, gdy widzę, że dzieje się coś niedobrego. Większość czasu spędzają w domu, co wcześniej było nie do pomyślenia. Mnóstwo czasu i energii zajęło mi też przekonywanie ich do kuwety - teraz mają dwie. Dopóki nie jestem pełnoletnia nie mogę sama decydować o ich losie, ale mogę drążyć temat aż do uzyskania rezultatu. Teraz pracuję nad namówieniem rodziców do karmienia kotów lepszą karmą (dostają kitekata

) bo oni są przekonani że to przecież taka dobra firma, cały czas ją reklamują w telewizji... No w końcu jak się robi zakupy do domu to też się bierze te najtańsze produkty, to z kotami też tak można... Kupuję im ze swojego marnego kieszonkowego purinę cat chow, czym są zachwycone. Trzymajcie kciuki
Jeszcze na poprawę humoru po tej paskudnej historii kilka zdjęć - koty nie są nieszczęśliwe, cieszą się życiem:
