spacerków to bym się bała. Trawy u mnie jak na lekarstwo, a ludzi z psami multum (kup jeszcze więcej

). Bałabym się, że doskoczy jakiś do mnie

. Jak duży (jedna pani trzyma tu w centrum 2 dogi niem.

), to wzięcie na ręce nic nie da

. Postaram się jednak chociaż odczarować podróże samochodem

. Tyle ile się da. Dziś mieliśmy dzień zaprzyjaźniania się z transporterkiem. Były chrupki (najpierw blisko, potem trzeba było wejść całym do środka), było łapanie sznurka, chwalenie

. Tak na spokojnie, to nawet jest ok. Będziemy się zaprzyjaźniać dalej

. Jednak jak się zamknie drzwiczki to już nie jest fajnie. Zaczynamy płakać, turlać się po ziemi sprawdzając, czy może sufit się gdzieś otwiera itp. No i płacz i żałość... I pojechaliśmy dziś do rodziców. W samochodzie było zawodzenie, a jakże. Dziś już nie gadałam, nie uspokajałam. Zauważyłam, że największy strach budzi sama jazda. Jak już zaparkujemy i silnik nie pracuje - koty się uciszają. U rodziców, najpierw ostrożnie, a potem śmiało, parami zwiedzanie pokoi, skoki na szafy, ganianki

. No ale z powrotem znów transporterek i od nowa

. No nic, może za którymś razem się trochę przyzwyczają...
Z tego przejęcia i całej eskapady zapomniałam zadzwonić po wyniki i muszę czekać aż do poniedziałku

. Nie chciałam od rana, bo lab pewnie podjeżdża później zabierając jednocześnie kolejne próbki, więc czekałam do południa... no i przegapiłam moment. Jak się zorientowałam, to pani doktor od godziny cieszyła się już weekendem. Więc czekamy do poniedziałku.