Odetchnęłam z ulgą, gdy odważyłam się znów zajrzeć na forum. Co najśmieszniejsze pracowałam jakiś czas przy korekcie ogłoszeń (horror) i tam przede wszystkim sprawdzało się TELEFON. No bo to najważniejszy element ogłoszenia.

(Tu chciałam wstawić taki uśmieszek, z waleniem się młotkiem po głowie, ale niestety go nie znalazłam).
Wracając do codziennych wiadomości spod rury, wczorajsza akcja dość udana, jak to napisała Kotika. Udało się "zakropić" Herbatnika, Ogonka i Koteczkę-Gwiazdeczkę. Zupełnie bezproblemowo. Całe bractwo było tak głodne (bez śniadania, a i pana na rowerze też musiało nie być), że rzuciło się na żarło i drobne pomoczenie karku przeszło niezauważone. Kotika chciała zrobić Herbatnikowi piękne zdjęcia na trawie, ale on coś średnio chciał pozować. JA też się nie wykazałam największymi umiejętnościami, zawsze wtykałam w kadr jakąś część ciała, a to łapsko, a to kolano. Potem poszłyśmy kropić koty majowe (dwa stadka, jedno dzikie, drugie oswojone) i kotkę forteczną. Była piękna pogoda i nie padało
Herbatnik coraz bardziej milusiński, już mi rąk nie starcza do głaskania.
Wygląda to tak - My, Herbatnik, najpierw wychodzimy i czule witamy się z ludziem, a reszta kotów niecierpliwie przytupuje: no, dawaj wreszcie to jedzenie. Potem, po rozłożeniu do miseczek, trochę próbujemy (ale karma w kółko ta sama, suche wymieszane z puszką) i po kilku kęsach wracamy do ludzia. Ocieramy się o nogi i najbardziej lubimy jak nas głaszczą dwie ręce. Spoglądamy wtedy prosto w oczy i jesteśmy w siódmym niebie. Nie lubimy tylko, jak ktoś nam ściąga coś z ogonka, dzisiaj syczeliśmy okropnie, a co. Trzeba nas dostawiać do miski i poklepywać, żebyśmy jedli dalej. Bo reszta towarzystwa niewychowana, po prostu wszystko wymiata z talerzy z prędkością światła.