A dzisiaj dzień jakiś smutny.
Poszłam odwiedzić w sąsiedztwie w zaprzyjaźnionej poligrafii kota Silvera, to tato MiciaMicia. Identyczny Miciu Bis. Silver 10 lat mieszkał u pana Grzesia w drukarni, to miejsce, z którego pewnego pięknego letniego wieczoru Wima i Ewung zabrały trzy maluchy sierotki.
Jeden kociaczków, Joviś, jest do dzisiaj u Ewung na pełnych prawach rezydenta i wyrósł na pięknego kocura.
Wzięłam ze sobą saszetki w prezencie, wchodzę, mówię grzecznie dzień dobry i pytam czy zastałam Silvera.
Zapadła cisza. Nie ma już Silvera




Pusto w drukarni. Wszyscy smutni. To był piękny, mądry, bardzo przywiązany do ludzi kocur.
Wróciłam z tymi saszetkami do domu w smutku i zadumie.
Przechodzę pod własnym dachem do schodów i jak nie.........


Coś makabrycznego. To nie zdążyło mnie może zabić, ale z pewnością połamać. Dziwne. A ja nie wierzę w przypadki, za mną coś łazi od kilku lat. Tak, jakby mi palcem groziło. Jakby mówiło: ciesz się, że znowu ci się udało.
Uważajcie, nie chodźcie pod dachami.
I nie wypuszczajcie kotów
