teraz moge coś napisac,cały dzien myślałam o niej i płakałam.
Wczoraj wieczorem po lekach sie uspkoila nie miauczala juz tak strasznie jak polozyłam ja na termoforku to zaczela mruczec i zasnęła.Rano chodzila po klatce ,w kuwecie zrobiła kupe i siku.
W niedługim czasie bardzo sie osłabiła lezala na boku,wzielam ja na rece połozyłam na podłodze a ona przewrociła sie na bok,zaraz potem w drgawkach na dugi bok-wiedzialam juz ze jest zle.
Szybko pojechalismy,w drodze sprawdzalam czy zyje bo juz tylko lezała i ciezko oddychała.
Gdy dojechalismy i wetka wyciagla ja z transporterka kotka juz miala zimne ciałko i bardzo słabo oddychała.Miała straszne zapalenie płuc.
Wetka powiedziala ze niema juz dla niej ratunku.
Jakie to dziwne zdawalam sobie z tego sprawe w dodze do lecznicy,tez ja glaskalam i czulam ze jej malutkie ciało jest coraz zimniejsze ale mimo to jak wetka powiedziala ze nic sie juz nieda zobic poprostu zwaliło mnie z nóg.
Pierwszy raz w zyciu usłyszałam pytanie:
"czy zgadza sie pani aby kotkę uspic?"
co mialam powiedziec?? zgodzilam sie,niemoglam skazywac jej na cierpienie
ciezko mi strasznie...taka mała kruszynka z niej była tak patrzyła jakby prosiła o pomoc
