
Jak pisałam, w nocy znalazłam czerwoną kałużę. Nie umiałam inaczej jej uzasadnić, jak sioo z krwią. Stąd moje niepokoje, a nawet, co tu ukrywać, prawie panika. Około 14-tej, bardzo spiesząc się, bo musiałam wyjść punktualnie, weszłam do kuchni - i w pierwszej chwili zdrętwiałam - znowu czerwona, maleńka kałuża, tak na tyłach kuwetki, koło wiadra (zamkniętego) ze śmieciami. Zdrętwiałam w pierwszej chwili. A w drugiej, w jasnym oświetleniu, kolor "krwi" wydał mi się coś za bardzo buraczkowy. Zaczęłam się przyglądać - i co się okazało? - wczoraj wieczorem wyrzuciłam do kosza resztkę buraczków w małej foliowej torebce. I tu szereg zbiegów okoliczności, z torebki mogło wyciec, a zarówno duży worek na śmieci jak i sam kosz okazały się dziurawe (kosz musiał pęknąć dopiero niedawno). No i z dna kosza sączyła się czerwonawa ciecz. W nocy więcej, a w dzień już tylko resztki, powoli.
Uff, kamień z serca mi spadł


