Współlokator Piorunki, czyli Miś, został dziś eksmitowany do izolatki. Piorunka została sama w małej kociarni. Trochę szkoda, że będzie musiała być sama ze względu na jej białaczkę. Szczegóły na jej wątku:
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?p=4460430#4460430
Miś ma całkiem przyzwoite wyniki. Ma minimalnie za dużo leukocytów, ale przy jego smarkach to normalne potwierdzenie stanu zapalnego. Pod koniec przyszłego tygodnia zobaczymy, co wyrosło z Misiowych smarków i czym to zabić. Tylko co nam z tej wiedzy, skoro Miś nie ma opiekuna, który podałby leki, trzymał Misia w ciepłym i suchym domu z dobrym żarciem.
Obok Misia zamieszkał dziki czarny Pimpek, który jest strasznie zakatarzony. Oby tylko nie zaraził nam Misia. Jakoś tak dziwnie łatwo udało się go odłowić. Oczywiście nie obeszło się bez chodzenia po ścianach.
Obydwa koty dostały lampy grzewcze, Pimpek na początku nie czaił o co chodzi, ale obecnie obydwa koty wygrzewają się pod lampami.
Skarpetka była dziś u lekarza, bo wczoraj wymacaliśmy u niej guzy w okolicach sutków. Skarpetka ma dwa guzy na listwie mlecznej, cała do wycięcia. Zrobiono też zdjęcie RTG klatki piersiowej - płuca czyste, więc jest jakaś szansa, że guzy nie są złośliwe. Z zębów zostały właściwie tylko kły i jakieś resztki. Do usunięcia są pozostałości i korzenie. Oczywiście całości towarzyszy stan zapalny, jest nadzieja, że nie jest to zapalenie plazmocytarne jak u Misia. Ale bardzo mała nadzieja. W poniedziałek powinny być też testy krwi oraz fiv i felv.
I znowu: co nam z tej diagnozy???? Kotka może być operowana choćby jutro, tylko my nie mamy dla niej domu tymczasowego na te dwa tygodnie po operacji. Ze świeżą raną i w kaftanie nie może biegać wśród nie-wiadomo-na-co-chorych kotów, po zasyfionym wybiegu...
Również Rysiek zaliczył przejażdżkę maluchem Moniki. Rysio został obmacany i oglądnięty od stóp do głów i ogonów. W uszach kopalnia, ale na szczęście bez pasożyta. Zęby generalnie w porządku, lekkie zaczerwienienie, ale i tak nieźle. Na łzawiące Ryśkowe oczko przepisano dwa rodzaje kropli, które mają być podawane, tu uwaga: trzy razy dziennie. Słysząc to z ust lekarza wybuchnęliśmy z Moniką śmiechem. Będziemy starali się podawać Ryśkowi te krople tak często jak to tylko możliwe, ale na pewno nie trzy razy dziennie. Dolegliwość Ryśka nie jest specjalnie tragiczna - po prostu łzawiące oczko. Nie zapuchnięte, nie zaropiałe, nie zwężone, nie zaczerwienione. Co jakiś czas z lewego oka wypływa łza. Ale nawet w takim banalnym przypadku nie jesteśmy w stanie pomóc, bo nie ma kto Ryśkowi podać kropel.
Rysiek pozwolił wziąć się dziś na kolana i leżał tak ze 20 minut zupełnie wyluzowany w pozycji "na baranka" z podwiniętymi łapkami i przymkniętymi oczami. Potem przypomniał sobie o jakiejś sprawie do załatwienia i pobiegł. Szybko zastąpił go Major, który rozmruczał się już zupełnie i wyginał różne pozy. Misio w swojej nowej izolatce na początku chciał wejść na głowę z tym swoim mruczeniem - prawie jak Żbiku kiedyś, ale potem położył się pod lampą i zaczął ugniatać łapami w powietrzu. Skarpetka czekała na nas pod drzwiami kociarni jak tylko nas usłyszała. Pomimo wizyty u lekarza, pobierania krwi i obmacywania, niezmiennie byłą pod ręką. Co chwilę dawała znać o swojej obecności tym swoim skrzeczącym głosikiem. Niezmiennie ufająca. To wszystko są domowe, oswojone lubiące ludzi koty, gotowe do wzięcia od zaraz...
Przede wszystkim potrzebne są domy, bo tylko w domach te koty mają szansę wyzdrowieć.
Koty dostały też dziś surową wołowinę od Iskry, Profesor się pobeczał jak się skończyła, a i tak zjadł najwięcej. Buka właziła do kociarni nawet w mojej obecności. Zachowywała się całkiem normalnie i swobodnie. A powiedziałbym nawet, że zbyt swobodnie. Ona chyba jest zakochana w Puchaczu. Obydwoje chodzą po kociarni przytuleni do siebie bokami ze skrzyżowanymi ogonami, barankują się bez przerwy... Miło popatrzeć jak dobrze Buka dogaduje się z kotami. Ale dla ludzi jest dzika jak mało który kot. Albo tylko tak udaje - oby.
No i to tyle z dzisiejszej wizyty.