Coś malym zainteresowaniem cieszą się moje przeżycia z Rudą...

Ale trudno, piszę dalej. Jest przekochana. mizia się strasznie, lebkiem się ociera, laduje się na kolana, a potem się od razu rozklada na mnie calej. Jest jak taki dzidziuś - tak śmiesznie się kladzie na boczku jak na mnie leży i obejmuje mnie lapkami. I jest zaborcza - jak tylko Marcin się do mnie zbliża i np. się calujemy, to miauka. Chyba, że obydwoje się nią zajmujemy, to wtedy jest ok. Ale jak tylko ja ją glaszcżę, a Marcin chce poglaskać mnie zamiast niej... uuu, jest mina. Dziś w nocy byl względny spokój - swoimi oznakami uczucia obudzila mnie tylko raz.
Jutro jadę zdjąć jej szwy. Wszytsko się ladnie zagoilo, nie będzie żadnych problemów. Gorzej z lapą. Smaruję jej caly czas, ale ona się bez przerwy po niej liże. A przecież jej nie upilnuje jak mnie w domu nie ma co najmniej 8 h dziennie (praca), a czasem i dlużej. I jakoś przez to ta lapa nie może się zagoić. Wet powiedzial w niedzielę, że nie ma co poatrunku zakladać, bo ona go sobie zdejmie, ale ja nie widzę jak to się może zagoić bez opatrunku. No chyba że kolnierz? Tylko szkoda mi ja wyjmować z kaftanika i wsadzać znów w kolnierz... Czy kot sobie rzeczywiście zawsze zdejmie opatrunek?