» Pon mar 30, 2009 20:23
Niestety znów muszę poruszyć ten wątek - sprawa jest beznadziejna i z góry skazana na porażkę ale doprowadza mnie na skraj załamania.
Niczego sobie nie zmyślałam ani ja ani ten człowiek opowiadajacy 2 marca straszną historię masowo wybijanych kotów. Dziwiłam się ostatnio przejeżdżając obok siedliska kociego na terenie stoczni - tuż przy płocie (przystanek tramwajowy Lubeckiego jeśli ktoś wie gdzie to jest). Stoją tam budki, było tam sporo kotów, kilku karmicieli. Od jakiegoś czasu nie widzę tam kotów. Pogoda czasem marna więc tłumaczyłam sobie to w ten sposób. Ale codziennie rano i wieczorem wciąż pustki. Dziś rozmawiałam z panią która dbała o tamto miejce - kotów już tam nie ma. W sobotę 21 marca znalazla tam 3 martwe koty. Nie znalazla sladu po 9 innych. Ona twierdzi, że rozbiegły się po terenie stoczni - może tak, może nie. Tak na zdrowy rozum - gdzie miałyby iść skoro tu żyły i tu miały jedzenie ? Na terenie stoczni nie działa już stołówka, ludzie są grupowo zwalniani - w ich liczbie zapewne także karmiciele. Niektórzy już zgłaszali w Zwierzęcym Telefonie Zaufania, że nie mają dostępu do swoich podopiecznych bo wraz z odejściem z pracy musieli zdać wejściówki. Na stoczni koty głodują - gdzie poszłyby i dlaczego nie wracają te z Lubeckiego ?
Rozwiesiłam ogłoszenia, dałam ogłoszenie na forum Gazety Wyborczej. Dzwonił do mnie ktoś z Gazety zainteresowany tematem - ale NIKT NIC NIE ZROBI DOPÓKI NIE BĘDZIEMY MIEĆ ŚWIADKÓW. Dlatego chciałam tu niniejszym wystosować apel - w stoczni pracowało kilka tysięcy ludzi. Może znacie kogoś kto zna kogoś kto pracował/pracuje w stoczni szczecińskiej/porcie/spółkach pokrewnych. Musimy znaleźć jakichś świadków, jakieś bliższe informacje. Popytajcie jeśli możecie. Tam wciąż zabijane są koty.
