Na ogół mojej Salmie nie śmierdzi z pupy tzn. nie wącham jej tam

a ona też specjalnie doopska nie podstawia mi pod nos, ale jak czasem sobie przy mnie ziewnie a akurat jadła coś "aromatycznego" to można paść. Jednak w święta zdarzyło się coś ciekawego: podgrzałam sobie troszkę bigosu w malutkim garneczku, wyłożyłam na tależyk a resztka została w odkrytym garnuszku na piecu, nie sądziłam, że kota może zainteresować bigos, teraz wiem jak bardzo się pomyliłam, zjadłam i idę z tależykiem do kuchni a tu na piecu kot z pycholem w garneczku zajada się aż uszy mu się trzęsą, pomyślałam sobie "a co tam i tak niewiele tego jest, niech sobie na smak poje". Potem położyłam się spać, zasnęłam sobie spokojnie ale coś mnie jakoś ok. 4 w nocy obudziło, otwieram jedno oko, jeszcze niecałkiem świadoma, że się obudziłam i nagle dociera do mojego nosa ten okrutny smrood dziwnie zawierający w swoim składzie cos z kapusty

, poderwałam się na równe nogi tzn. najpierw z wrażenie usiadłam i myślę gdzie jest kot, patrzę a kot śpi na stoliku (stolik przy tapczanie przy mojej głowie), lecę obkukać kuwetę czy nie ma tam jakiegoś superskarbu wydającego ten zapach, przekopałam skrupulatnie całą kuwetę ale nic nie znalazłam a smrodek ciągle obecny, myślę sobie "no nie, posrała się gdzieś poza kuwetą" no i szukam, obszukałam cały pokój, pod tapczanem, za tapczanem, pod kaloryferami i wszędzie gdzie było to możliwe, w końcu zmęczona poszukiwaniami dałam za wygraną i stwierdziłam, że rano poszukam znowu a teraz idę spać. Położyłam się znowu, kot ciągle na stoliku podsypia sobie. Próbuję zasnąć i naraz słyszę znad głowy takie cichutkie "puf" i naraz znowu ten smród

, sprawa się wyjaśniła a skończyło się na tym, że musiałam przenieść poduszkę na drugi koniec łóżka. Jednak wspomnienie tej nocy zostanie ze mną na zawsze
