Piotruś żyje w boksie i bardzo mu tam smutno i źle
Czeka zawsze na mnie z niecierpliwością, bo moje przyjście oznacza nie tylko, że miseczka będzie pełna, a klatka sprzątnięta, ale też, że kotek zostanie wygłaskany i wypuszczony na spacer. Nie mam serca trzymać go ciągle w tej klatce, w czasie moich wizyt pozwalam mu rozprostować łapki. Chodzi sobie wtedy bardzo zadowolony po korytarzu, głośno mruczy i opowiada mi co nowego u niego (a gaduła z niego jest straszna

).
U Kozy bez większych zmian - nadal wygląda "jak śmierć na chorągwi" (cytat z nadwornego weta

), słabo przybiera na wadze, ma biegunkę. Trochę jej się apetyt i humor poprawił po sterydzie, dzisiaj pierwszy raz ocierała mi się o łydki z głośnym mruczeniem i miaukaniem dopominała się głasków. Poza tym akrobatka i cwaniara z niej pierwszej wody - ponieważ nie lubi okropnie być zamknięta w transporterze, a jest tam zamykana na czas kroplówki, stale kombinuje jak wyjść. Kilka dni temu osiągnęła mistrzostwo świata - mamy w łazience transporter typu "open", z klapką na górze. TŻ po podłączeniu kroplówki nie zamknął tej klapki, więc Koza przez nią wyszła. Ale! Wychodząc podniosła klapkę tak subtelnie, że nie przewróciła stojącego na wierzchu półlitrowego kubeczka z ciepłą wodą, w którym podgrzewała się kroplówka. A po wyjściu wyjęła sobie rurkę od wlewnika z wenflonu, więc kiedy weszliśmy do łazienki sprawdzić jak schodzi kroplówka, z dużym zdumieniem zastaliśmy kotka swobodnie spacerującego po środku pomieszczenia
