Dziś pojechałam z kontenerkiem po nią. I tak: ledwo weszłam na dworzec, zobaczyłam już z daleka, że duży, dorosły kacur atakuje jakiegoś kota pod takim murkiem. Skierowałam się od razu w tamtą stronę, podeszłam bliżej i zobaczyłam, że atakowany jest maluteńki koteczek. Sięgnęłam po niego i już go miałam w rękach. Nie zastanawiałam się długo i zapakowałam go do kontenerka. Teraz mi się trochę śmiać chce z całej sytuacji, bo ludzie obserwujący całe zajście musieli być mocno zdumieni: najpierw kocur atakuje kotka, a po chwili przychodzi baba i ładuje kotka do kontenerka. Jak jakieś pogotowie kocie na telefon.
Potem jeszcze chciałam złapać tamtą kotkę z raną, ale niestety, jest zbyt dzika, nie podchodzi do czlowieka bliżej niż na trzy metry, choć długo kusiłam ją jedzeniem, nie zdołałam jej złapać. Trudno, spróbujemy wyleczyć ją antybiotykami podawanymi doustnie w jedzeniu.
Natomiast kociaka od razu zabralam do wetki. Mówię Wam, jeszcze takiego zawszawionego i zapchlonego kota nie widziałam. Po prostu gdziekolwiek rozgarnęłyśmy sierść, to wszów było setki. WyFrontlineowałyśmy go, a potem około dwie godziny wytrzepywałyśmy zabite wszy i pchły z niego. Sypało się to tonami. Poza tym ma katar koci, i to dość mocny, został odrobaczony, słowem, miał zrobione wszystko co możliwe. I wiecie Wy co? To nie był dziki kotek urodzony na dworcu. Musiał być wyrzucony przez jakichś podłych ludzi



Swoją drogą jak to jest, że kiedyś (tzn.przed moim zwariowaniem na punkcie kotów) ja nigdy nie znalazłamżadnego biednego kota, a teraz znajduję , albo spotykam cały czas. Widocznie po prostu zmienia się sposób patrzenia na świat, bo inaczej tego nie potrafię wytłumaczyć.
Trzymajcie kciuki za dom dla niego, proszę