Dziś z Bigosem do weta pojechał TZ, bo ja musiałam być w pracy do 19:00.
Po powrocie do domu zastałam sceny iście dantejskie - zgrzany i czerwony z wysiłku TZ próbujący wytrzeć mokrego, wściekłego po kąpieli Bigosa, miotającego się po całej łazience...

Podłoga totalnie zachlapana, kot mokry, TZ podrapany do krwi, no jednym słowem sajgon

. Wygoniłam chłopa z łazienki i kazałam opatrzyć rany, uspokoiłam i wysuszyłam kota, a potem kazałam TZ'towi opowiedzieć co się właściwie zdarzyło.
A było to tak:
Po powrocie z pracy TZ zapakował Bigosa do transportera i zawiózł do weta. Kot się po drodze totalnie zasikał

, nie miał się jak ani kiedy wyczyścić, więc w klinice był totalnie zestresowany. Warczał na wetów jak jakiś dziki dzik i poharatał próbującego go trzymać TZ'ta. W końcu jednak udało się go zbadać i pobrać kolejne zeskrobiny.
Nad naszym biednym kotem zebrało się bowiem konsylium wszystkich trzech wetów pracujących w lecznicy i zgodnie orzekli, że patrząc na wygląd Bigosowego pysia, to to jest książkowy model grzybicy, nadający się wręcz do ilustracji podręczników dla studentów

. Pobrali zatem ponownie zeskrobiny do posiewu, a na razie zalecili dalsze leczenie Imaverolem (raz dziennie) oraz smarowanie jakąś maścią (TZ dostał ją w strzykawce i nie dopytał o nazwę

). Poza tym padło zalecenie kąpania kota w Nizoralu na zmianę ze specjalnym szaponem, co drugi dzien (ten szampon też w strzykawce, i też nie znam nazwy

).
Po powrocie do domu TZ postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli spłukać siuśki z Bigosowego futra i wykąpać kota w tym leczniczym szamponie. Niestety Bigos uznał, że to już jest przegięcie i kolejnej tortury już nie zniesie, więc wydarzenia wyrwały się nieco spod kontroli

. No i na ten moment właśnie wróciłam do domu...
Minęły już chyba ze 3 godziny i Bigos już się trochę uspokoił, ale po tych wszystkich wydarzeniach był tak zestresowany i podenerwowany, że ciągle domagał się ode mnie brania go na ręce i na kolana. A leżąc u mnie na kolanach znienacka mnie ugryzł

, i to tak dość porządnie, że zadrapał mi skórę

. Pierwszy raz mu się coś takiego zdarzyło, do tej pory gryzł tylko obronnie, podczas zabiegów leczniczych, a teraz nic się nie działo, po prostu leżał na kolanach

.
Moje biedne, zestresowane, zagrzybione kocisko...

Najbardziej rozczulające jest to, że mimo tego stresu i zdenerwowania on się tak strasznie do mnie garnie - wskakuje mi na ręce, łazi za mną wszędzie, ociera się o nogi... wyraźnie szuka ukojenia zapewnienia mu bezpieczeństwa...