Oj, działo się. Poprzednio przechwaliłam, że nuda.

Ponad tydzień temu, w sobotę, Ramzes nagle zaczął się zataczać, zwłaszcza plątały mu się tylne nóżki. Potem przebiegł, jakby w stresie czy strachu, przez całe mieszkanie, skoczył na szafę, zaczął dyszeć, wreszcie uciekł pod stół i... zrobił kupę.

Było już dobrze po 20. Natychmiast zapakowałam go do transporterka i zawiozłam na Gagarina. Moje pierwsze skojarzenie było, że zator tętniczy. Potem pomyślałam, że się czymś zatruł (może jakimś lekarstwem mojej mamy, które kiedyś upadło i zostało zapomniane). W lecznicy wywołano wymioty, dano kroplówkę, potem węgiel. Całą noc z soboty na niedzielę nie spałam - kot się zataczał, był wyraźnie słaby i tak jakby miał dreszcze. Bałam się, że już po nim.

Tymczasem w niedzielę rano wstał jak gdyby nigdy nic i domagał się jedzenia.

Niestety doszły niepokojące objawy w postaci widocznej gołym okiem krwi w moczu. W poniedziałek pojechaliśmy na krew i z moczem do analizy. We krwi wyszedł podwyższony Aspat (108) i pałeczki (6). Mocz był dramatyczny - ciężar właściwy 1.007, pełno erytrocytów, pojedyncze wałeczki i białko 1,65 g/l.

Przez dwa pierwsze dni kuracja Baytrilem, potem w domu dopyszcznie Enrobioflox. Rezultat? Wczorajszy mocz wzorcowy.

Krwi nie ma, ciężar 1.034, białka ślad.
Dr Uznańska mówi, że to mógł być jakiś kryształ, który, schodząc drogami moczowymi, podrażnił pęcherz i spowodował również poważne dolegliwości bólowe.
Uff, jak dobrze, że jest już dobrze. Przez ostatni tydzień byłam jednym wielkim strzępem nerwów...
I w ogóle ostatnio wszystko do dupy. W jednym tygodniu zachorował mi Ramzes i... straciłam robotę.