Coś muszę napisać, bo odkryłam. O Miciu będzie.
Mić jest najcudowniejszym rozmruczanym miziakiem świata, ale płochliwym też. Od czasu 6 tygodni wizyt prawie codziennych na klinikach, boi się na przykład zamkniętych drzwi. Pamięta biduś, że gdy jechaliśmy do doktorów, to naprzód było wabienie kota, a potem zamykanie drzwi i łapanie w domu.
Jak on się biedaczek chował za kanapę
Albo do szafy
I to zamykanie drzwi, a przecież chłodno już i nie możemy być wciąż tarasowo otwarci, rozpoznaje jako wstęp do wyjazdu
I to było jasne.
Natomiast nie miałam pojęcia, dlaczego nagle, przebywając w ogrodzie, zrywa się czasem i ucieka przeskakując przez siatkę na komórce. Pędzi co sił w łapkach i już go nie ma.
Kilka dni temu Jurek zszedł dosyć ciężko stukając drewniakami o tarasowe drewniane schody. Mić w nogi
Dzisiaj ja podobnie zeszłam do ogrodu, też w drewniakach, no, może nie tak ciężko

Miciu przerażony wiał, gdzie badyle sąsiadki rosną, czyli za murek.
Wrócił po jakimś czasie, powtórzyłam zejście. To samo
I olśnienie: Miciowi drewniaki kojarzą się z kliniką! Tam, na chirurgii, wszyscy tupali w drewniakach. Lekarze, asystenci, pomoce abmulatoryjne, wszyscy. I on to zapamiętał! Moje kochane srebro! Drewniaki z domu won!!!!!