Wróciłam od Frędzla.
Frędzel czekał w oknie

I ucieszył się na mój widok!
Mało dziś miał ze mnie pożytku, bo zasypiam na stojąco, usiłowałam się z nim bawić porządnie, ale przysiadłam na kanapie (coraz bardziej włochatej) i ręka mi tak coraz bardziej opadała, opadała, sznureczek został upolowany naśmierć. Potem omal nie zasnęłam na czerwonym świetle, długa zmiana była.
Za to na chwilę, ale skutecznie, obudził mnie widok, jaki zastałam w lodówce. Porządnie zamrożony sznycel odtajał był bowiem i folia nie zdzierżyła, srebrne zawiniątko leżało w nieco rozcieńczonej wodą kałuży krwi wołowej. brrr.
Jak kroiłam na desce to też zostawiało krwawe ślady, ogólnie sceneria taka raczej horrorowata była. Ale mięso smakowało, pożarł od razu. W ogóle był głodny dziś, późno pojechałam, bidulek.
Potem jeszcze, w półśnie, obserwowałam, jak Frędzel morduje myszkę, bardzo skutecznie, świetnie się bawi, bo chowa ją sobie pod dywanik i potem udaje, że nie może znaleźć. Ten dywanik służy mu też za miejsce konsumowania wołowiny, więc już nie będzie taki biały, jak przed wyjazdem właściciela
W ogóle Frędzel bawi się nieźle, jak mu macham patykiem, to leci do kuchni i wygląda zza węgła, potem tajniackim krokiem przebiega pod ścianą pod stołem i atakuje znienacka.
Zostawiłam go mordującego mysz na kanapie, wydawał się być zadowolony.
No i mleko whiskasa rulez, to jest absolutny faworyt frędzlowej diety.
To tyle, idę sobie zrobić kawę.
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.