» Pt lip 18, 2008 7:02
Spinek miał w nocy atak padaczkowy, a raczej - przynajmniej wg wet-serwisu - stan padaczkowy. Gdy to odkryłam - musiał już trwać nawet parę godzin, kot był bardzo wychłodzony (35,7), wiotki tułów, sztywne łapki, co parę minut miał kolejne konwulsje. W dodatku MRUCZAŁ (czyli mnie nie poznawał). Szybka nocna konsultacja z Maćkiem - i podjechałam na Schroegera do całodobówki. Dostał relanium i steryd (co kosztowało mnie więcej niż sterylka kotki...), założono mu wenflon. W domu miałam zrobić kroplówkę i podgrzewać.
Siedziałam z nim do 5, cały czas miał ok. 36, ale ataki ustały. Potem padłam na chwilę, wstałam o 7.30 - kot na mnie nasyczał. Temp. 40,7 (ups...). Zaniesiony do miski wyżarł jej zawartość, po czym ruszył do boju z piłeczkami i wenflonem.
Teraz odsypia a ja myślę co dalej, nie chcę drugi raz budzić Maćka, więc wstrzymam się z telefonem jeszcze trochę...
Pewnie jakieś badania, choć w jego wypadku to prawie na pewno padaczka pourazowa, przecież miał uraz głowy i problemy neurologiczne zdiagnozowane już...
