Dzień szósty - poranek.
Idą zmiany.
Dziś rano w poczekalni na śniadanko nastapił przełom w stosunkach Mila - Marley. Kroiłam mięsko, a mały pod moimi nogami głośno wyrażał to,że jest potwornie głodny. Płakał i próbował po nogawce moich dżinsów wdrapać się na blat. Mila podeszła coś tam powiedziała po swojemu (brzmiało jak smutne miauki

) i zaczęła kociaka trącać głową. Po śniadaniu, kiedy Marley po zjedzeniu swojej porcji próbował ukraść to co zostało w misce kocicy ta niespodziewanie zaczęła go lizać .Leciutko i delikatnie. Ni z tego ni z owego koty zaczęły się bawić , choć dla mnie wyglądało to groźnie - szczególnie, że on jest maleńki, a jej niczego nie brakuje, a ponadto pomruków ze strony Mili w tej zabawie nie brakowało. Ale mały nieźle sobie radził- wymachiwał łapiętami , kładł uszy ,fukał czasem i starał się wygladać groźnie.

Musze przyznać, ze jak zobaczyłam to jak ona nieporadnie i z pewną nieśmiałością liże, próbuje zajrzeć pod ogon rozczuliłam się okrutnie.
A potem nastapiło coś czego do końca nie potrafie zrozumieć. Mila chodziła dookoła Marleya, żałośnie miaucząc, próbowała go polizać, kładła sie koło niego, malec tylko prychał, fukał i bił ja łapkami. O co chodzi

Moze w zabawie kota zrobiła mu krzywdę.
Gdy wychodziłam z domu Mila spała na stole (eh nie zagoniłam jej , tam tak cieplutko

), a Marley na kanapie w dużym przykryty moją pidżamą
I co o tym sądzicie?
pzdrv . vena.