Footra zorganizowały mi dzisiaj szkołę przetrwania
O 5 rano zbudził mnie huk połączony z dżwiękiem tłuczonej ceramiki. Moim szeroko otwartym, acz nie całkiem przytomnym oczętom ukazał się następujący widok: na podłodze - doniczka, a raczej skorupy doniczki (która jeszcze niedawno stała na najwyższej półce), rozsypana ziemia, połąmane gałązki, a nad tą ruiną siedzi sobie Bunguś i z zaciekawieniem się przygląda.
Słabo percepuję kiedy śpię i Bunguś dostał w tyłek, zanim wymysliłam, że to Luśka skacze po półkach, jest wyraźnie zniknięta, a Bungo zapewne przyszedł popatrzec co się dzieje. Ale w efekcie słusznie dostał, bo w parę godzin później 6 kg kota usiłowało wskoczyć na kuchenny blat, doopsko przeważyło i Bunguś spadł na nie z łomotem, po drodze zahaczając pazurkiem o miseczkę Lusi. Miseczka
była porcelanowa, z IKEI...
Za karę kolega B. otrzymał zakaz wstępu do kuchni i chyba czuł się winny, bo przez czas jakiś nie przekraczał progu.
Po powrocie z pracy wyszłam z miską dla dziczków, nie zamykając drzwi na klucz. Właśnie do klatki chodowej wchodziła sąsiadka, która uprzejmie otworzyła mu drzwi. Dał dyla w ciemne krzaki, ja zaś udałam się na górę po cieplejsze odzienie, jako że szykował mi się dłuuugi, nocny spacer.

Moi panowie nie zauważyli otwartch dzrwi, natomiast mi się zaczęło zdawać, że słysze jakieś rozpaczliwe miauczenie... Zbiegłam więc na dół i pod blokiem zastałam Bungusia, który ucieszył się z przybycia obstawy i zamierzał kontynuowac wycieczkę. Capnęłam gada i dawaj do domu, w którym stwierdziłam brak Lusi. Wyapdałam więc znowu na zewnątrz, kicikiciająć do upadu, syn rozpoczął poszukiwania na klatce schodzowej, a Bungo latał od okna do okna i też się rozglądał.
Po godzinie szukania zrezygnowałam. Postanowiłam jeszcze przelecieć się po klatce schodowej, bo a nuż ktoś wpuścił ją do domu i teraz wypuści. Po drodze zaś zaczęłam sprawdzać jedyny możliwy schowek - a mianowicie szafki z licznikami gazu. Na III piętrze, w 5-centymetrowej szparze za licznikiem znalazłam sztywną z przerażenia Luśkę. Nie reagowała na wołanie, nie chciała wyjść z ukrycia - musiałam ją stamtąd wypchnąć i - nadal sztywną - zanieść do domu...
Bungo rzucił się na nią z radosnym lizaniem, a mała zwiała pod kaloryfer. Po godzinie trochę jej przeszło - teraz odsypia traumę, a Bunguś wisi na klamce do dzrwi wyjściowych, bo mu się chyba ten krótki spacerek spodobał

I pomyśleć, że Luśka 8 miesięcy życia spędziła na podwórku....
Koty są już w formie, natomiast ja ledwo żyję. Pociesza mnie tylko to, że uciekły mi zaledwie dwa koty... Gdybym miała ich więcej, ten wieczór byłby chyba moim ostatnim
