Moje wątpliwości brały się stąd, że kobieta jest moją znajomą z pracy i prywatnie niezbyt za nią przepadam. No ale uznałam, że nie będę się kierować uprzedzeniami, bo wydawała się przejęta i otwarta na wiedzę. Dużo z nią wcześniej rozmawiałam, nawet zapisywała sobie co ważniejsze kwestie w notesiku
W sobotę zadzwoniła i w tonie lekkiej reklamacji opowiadała, że koty nie dają się głaskać, że ona się ich boi, że jej chodzą po blatach w kuchni, że biegają w nocy, że wskoczyły na półkę i coś tam zrzuciły etc. Już coś czułam przez skórę, że skończy się tak, jak się skończyło.
Dzisiaj zadzwoniła, że chce je oddać. Bo kot powinien być przymilny i przychodzić jak się go zawoła, a te są jakieś dzikie. I ona nie wierzy, że się oswoją.
Taaak, bardzo dzikie koty - Szajbus pchał mi się sam na kolana, a Bruno spał na mnie w łóżku
No ale skoro jej już po tygodniu brak cierpliwości, mimo moich tłumaczeń i wyjaśniania, to nie ma o czym rozmawiać. Mój TŻ dzisiaj po chłopaków pojedzie.
Dla mnie to osobista porażka - że można się aż tak pomylić w ocenie człowieka i sytuacji
