Maciuś dziś ma odpoczynek od wetów i kłucia w doopkę. Dalej jest taki jeszcze nieswój, ale dość ładnie je, pije, sprawy kuwetkowe też w porządku. Jak maleńtas wyjada mu z miski to potrafi też przywalić łapką. W sumie nie jest więc chyba źle. Dziś był u mnie mój tata, obejrzał małego, wygłaskał Maćka, który rozwalił się do mizianek i włączył traktorek. Wciąż trzymamy kciuki za Maciusia, dzwoniła wetka - testy w poniedziałek po południu (wreszcie!!!).
Jeśli chodzi o Wojtusia to muszę tu napisać, że biorąc go od Pani Wandy zdawaliśmy sobie sprawę z możliwości grzybicy. Może źle zrobiliśmy że go mimo to wzięliśmy, ze względu na Maciusia, ale mały był taki biedny i śliczny zarazem, a Maciuś jeszcze był przed atakiem choroby, całkiem dobrze się czuł i nie miał jeszcze temperatury. Zachorował dopiero następnego dnia, wtedy miał taką wysoką gorączkę. Wojtuś miał od początku podejrzane uszko, ale który kociak piwniczno - podwórkowy jest w pełni zdrowy i ma idealną skórę? Mój poprzedni Kiterek wyglądał na początku 10 razy gorzej: strasznie brudny, sierść wychodząca plackami i pełno pcheł. I też go wzięliśmy, bo tak chyba właśnie trzeba - brać, opiekować się i leczyć te kocie biedy. Ja nie my to kto? A potem mieć u siebie i kochać i samemu czuć się kochanym przez ogoniastego. Kiterek do tego wszystkiego miał jeszcze: świerzb w uszach, tasiemca i alergię (stąd te wyłysienia w sierści). Jakby jeszcze komuś było mało to w dodatku szybko zachorował na zapalenie pęcherza. Można powiedzieć , że pierwsze pół roku to było tuczenie i leczenie, co kilka dni u weterynarza. Potem dopiero piękniał i to tak, że ludzie go nie poznawali, podejrzewali nas, że tamtego po cichu się pozbyliśmy i wzięliśmy innego - od razu ładnego i zdrowego.
Nigdy się nie zastanawiałam, czy dobrze zrobiłam, że go wzięłam. Był ze mną 15 lat, zawsze piękny i zdrowy, a przede wszystkim kochany. Jak sobie teraz przypominam, to sytuacja jest podobna, tylko wtedy tak strasznie się nie bałam, nikt mnie tak też od razu nie straszył ("eutanazja") no i nie miałam przed oczami i świeżo w pamięci przegranej walki o kocie życie.
Pani Wanda od początku nam mówiła, że zawsze możemy wziąć innego lub po ostatecznym potwierdzeniu grzybicy oddać Wojtusia lub tylko dać go na wyleczenie. Ale ja po prostu przyzwyczaiłam się, że na początku kot choruje i się go leczy, to dla mnie prawie naturalne, bo ile jest podwórkowych zdrowych kotów?
Kociska są leczone i mają nam wyzdrowieć. Postanowione.
Trochę dziś się rozpisałam. Jeśli kogoś znudziłam to obiecuję, że postaram się więcej już tego nie popełnić. A teraz lecę do pokoju obok, bo chyba Wojtek znów coś broi! - wczoraj przewrócił swoje legowisko i wyżarł sporo gąbki ze spodu.
