» Pon paź 01, 2007 21:33
Zielone palce
Następnego dnia, wczesnym rankiem, mieszkańcy Złociejowa ujrzeli przedziwny pochód idący przez rynek w stronę parku.
Na czele szła Bajanna w kwiecistym fartuchu, a za nią pani wychowawczyni i dzieci z kolonii.
Dzieci miały na rękach zielone rękawice ogrodowe i niosły grabie, łopaty i kopaczki, jednym słowem wszystko, co było potrzebne do pracy w ogrodzie.
Za dziećmi szedł Filip ze swoi piegowatym kolegą pchając duże blaszane taczki, w których siedziała Weronika ze swym pluszowym kotem.
A boczną drogą, służbowym samochodem jechał burmistrz wioząc na tylnym siedzeniu niedużą paczuszkę dyskretnie przykrytą gazetą.
Na skraju parku burmistrz zatrzymał samochód , tęsknie spojrzał na tylne siedzenie i dołączył do pochodu.
Dostępu do domu nauczyciela bronił jeżynowy gąszcz. Burmistrz spojrzał na swoje spodnie i zatrzymał się dokładnie tam, gdzie kończyła się ścieżka.
- Życzę wam powodzenia w pracy – powiedział i od razu zrobiło mu się trochę głupio, ponieważ miał wrażenie, że wszyscy czekają, aż jako pierwszy chwyci za łopatę lub choćby za sekator...
- Hurrrra ! – wrzasnęły dzieci i popędziły przez jeżynowe zarośla nie zważając na prośby pani wychowawczyni wołającej w ślad za nimi, aby uważały i nie pokaleczyły się przy pracy.
Głos pani wychowawczyni utonął w radosnych okrzykach dzieci.
- Nic się nie stanie – powiedziała Bajanna . – Najwyżej poparzą się pokrzywami...
Nie minęło pół godziny, a przed domem wyrósł ogromny stos chwastów, gałęzi i wszelkiego ogrodowego śmiecia, a oczom wszystkich ukazała się kamienna fasada domu.
Bajanna rozłożyła na stole kolorową serwetę i z ogromnego koszyka wyjęła świeże bułeczki, masło, ser i pomidory.
Wkrótce na stole pojawił się talerz pełen kanapek przybranych natką pietruszki i kubki z gorącą herbatą.
- Przerwa ! – zawołała Bajanna uderzając drewnianym tłuczkiem w znalezioną w krzakach starą, zardzewiałą patelnię.
Dzieci porzuciły narzędzia i obsiadły stół niby stadko wróbli.
Gdy Dziadek Ramol i Dziadek Rupol przebiegli obok domu swoją zwykłą trasą przystanęli i zamrugali oczyma ze zdziwienia : spomiędzy zdziczałych forsycji, jaśminów i bzów przezierały białe ściany domu połyskujące czystymi, nowymi szybami, w których odbijało się błękitne niebo.
- Zapraszam na ciasteczka – za plecami staruszków rozległ się głos panny Madzi.
Gdy Dziadek Ramol i Dziadek Rupol pogryzali miodowe makaroniki Madzi na rynku miasteczka Pacynka i komendant straży miejskiej w towarzystwie śpiącego pod ławką służbowego psa przyjmowali niepotrzebne a przydatne rzeczy, których przybywało z każdą chwilą.
Na skraju chodnika stały już dwa błękitne fotele, okrągły stolik, białe, drewniane łóżko, stara mosiężna lampa z mlecznym kloszem, zwinięty w rulon dywan, paczka pełna talerzy i garnków, stos ręczników, pościeli i lnianych ściereczek do naczyń, a na stole ktoś, kogo nie zauważyła ani Pacynka ani komendant postawił ceramiczną figurkę kota.
Kot miał zielone oczy i namalowane na pyszczku rumieńce i w ogóle to przypominał staroświeckie figurki jakie dawno, dawno temu można było kupić na wiejskich odpustach.
Duży, gruby, czarny kot Pacynki spojrzał na figurkę i parsknął śmiechem.
Kiedy zegar na wieży wybił południe do stosu rzeczy niepotrzebnych a przydatnych
Podjechał stary, rozklekotany samochód z przyczepą, na którą Wnuk i komendant załadowali wszystko, co stało na chodniku.
A potem wszyscy troje wsiedli do samochodu i pojechali w kierunku parku bardzo ostrożnie, aby nie uszkodzić tego wszystkiego, co było ze szkła lub porcelany.
Zaś kota z rumieńcami osobiście wziął pod opiekę komendant straży miejskiej.
c.d.n

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!