Właśnie wróciłam z pracy, Maciuś raczył zjeść swoją porcję wołowinki (hura!), ale nic poza tym (ulubione dawniej chrupki nietknięte), siusiu i kupki brak.
Wczoraj zauważyłam, że je swój żwirek!!! Ten bentonitowy. Słyszałam już, że czasem koty go jedzą i później są tragedie, bo to przecież w końcu jest nie do jedzenia i zapycha przewód pokarmowy. Zaraz więc wymieniliśmy mu na drewniany Pinio, który leży w kącie od początku pogardzany i ignorowany. A ten drań mały nie chce w nim i już! Co tu robić? Jestem w kropce. Maciuś chodzi do kuwety, kręci się, robi minę i... wychodzi. A ja czekam i obserwuję. Wyraźnie widać, że ma ochotę, ale nic z tego. Czy są na to jakieś sposoby?
Tak to nam życie płynie na umartwianiu się zdrowiem Maciusia. Przyjęłam opcję, że to zwykła infekcja, wirus i osłabienie i póki co się jej trzymam. Mały ma co prawda objawy białaczkowe, ale równie dobrze może to być coś innego. Bardzo bladziutki ma też nosek i poduszeczki, praktycznie białe. No a ten mały aparat (jak on wariuje!!

) z kolei ciągle jest smarowany. Czy to powinno robić się czarne czy wprost przeciwnie? Bo zauważyłam ,że jak mu to potrę tą wcierką to zostaje przyjemnie różowa skórka, a na drugi dzień znów robi się czarna. To dobra czy zła oznaka?
Tak bym chciała, żeby już te dwa chłopaki wyzdrowiały...
Mam wiele nadziei, że wszystko będzie dobrze. Maciuś wczoraj całkiem ładnie po południu i wieczorem jadł, pił też wodę. Zaczął się też nawet myć (a uchodzi za małego brudaska

). Największym jednak hitem i naszą radością było to, że... skoczył na róg naszego tapczanu i zaczął go drapać!!! To duży sukces, niech wariuje ile chce, bo chyba wtedy ma dobry humor=lepiej się czuje, prawda?
A na koniec relacji trochę fotek:
Nowy się przeciąga i prezentuje pazurki:
Udajemy, że jesteśmy grzeczni (przez chwilę)
A tu siedzimy jak na tureckim kazaniu:
