Home, sweet home
Pani Dorota okazała się dokładnie taka, jak oczekiwałem. Po pierwsze nigdy nie nazywała ani mnie, ani Dextera „koteczkiem” ani nie ingerowała w nasze małe spory...Bo, trzeba wam wiedzieć z Tetrykiem łączyła mnie zarówno przyjazń jak i szczera nienawiść, która objawiała się przy gwałtownych zmianach pogody. W czasie naszej miejskiej odysei byliśmy tak pochłonięci poszukiwaniami, że nie zwróciłem najmniejszej uwagi na to, że Tetryk był metereopatą , ale, jeśli przy skokach ciśnienia, porannych mgłach i ostatnich burzach tego lata nie wchodziło mu się w drogę – wszystko było w porządku.
Szedłem wówczas na ukochany fotel, zwijałem się kłębek i oddawałem wspomnieniom...
Po drugie – Pani Dorota stanowczo odmówiła wprowadzenia się do pokoju Babci i wszystkie swoje matematyczne książki, kartonowe pudelka pełne sudoku , roczników Delty oraz Phisical Review ustawiła na półkach w dawnym pokoju gościnnym. Nie nalegała również na usunięcie ze ści8any portretu babci, za to sama własnoręcznie powiesiła obok niego portret mężczyzny o surowej, prawie ascetycznej twarzy.
- To jest nieboszczyk – powiedziała drapiąc mnie za uchem. – W ten sposób będą sobie wisieć obydwoje i nie trzeba będzie mówić jednemu, co powiedziało się w obecności drugiego.
Według mnie było to całkiem sensowne, z czym również bez zastrzeżeń zgodził się Dexter.
Po trzecie – pani Dorota ustawiła nasze miski w dwu różnych kątach kuchni, tak, że Tetryk nie mógł zaglądać do mojej miski, jego miska zaś, prawdę powiedziawszy, nigdy mnie nie interesował.
Pani Dorota nie miała również żadnych uprzedzeń co do obecności Rogera w pokoju Wnuka. Roger, szkielet jaki Wnuk ustawił w swoim pokoju był przyczyną niekończącej się wojny z ciotkami ,które nijak nie mogły pojąć, że dla studenta medycyny była to pomoc naukowa o ile nie niezbędna, to bardzo efektowna...
Pani Dorota zdawała się rozumieć wszelkie przyczyny, dla których Roger pomieszkiwał razem z Wnukiem, i bywało, że zakładała na jego głowę swój słomiany kapelusz, co nadawało Rogerowi wygląd z lekka filuterny. Natomiast stanowczo zakazała Dexterowi używania nóg Rogera jako wyrafinowanego drapaka i w takiej sytuacji odsyłała go do starego krzesła w przedpokoju...
Rzecz jasna, pani Dorota miała swoje minusy – ustawicznie opróżniała popielniczkę na biurku Dziadka, nalegała, aby systematycznie łykał całe garście kolorowych tabletek i gdy przychodził doktor Zygmunt bacznym okiem obserwowała lśniący brzuszek karafki, nie wiedząc o tym, że w nodze od stolika, na którym Dziadek stawiał szachownicę, ukryta była nieduża piersiówka z wiśniowym likierem...
W niedługim czasie udało mi się przekonać Dziadka do spacerów na przystań i wszyscy razem odwiedzaliśmy Alex i Smarkacza.
W takie popołudnia na przystani pojawiał się również ojciec rybaka i bywało, że pani Dorota wyciągała z torebki eleganckie pudełeczko z kartami i we czwórkę grali w jakąś skomplikowaną grę.
A wtedy szedłem na mały spacer w stronę pomostu po piasku, ubitym przez fale.
Czasami towarzyszył mi Dexter i wtedy spacerek nabierał zupełnie innego klimatu. Zamiast skoncentrować się na morzu – mlaskaniu fal, białej pianie osiadającej na piasku, na ptaszyskach, które na nasz widok odskakiwały na sztywnych nogach Dexter kroczył z zadartą głową i napuszonym ogonem tak, jakby z każdego plażowego kosza błyskały flesze aparatów.
Od czasu sezonu ogórkowego zupełnie zwariował na punkcie popularności i kilka razy udało mu się trafić na okładki jakichś kolorowych magazynów.
Na dodatek otrzymał parę najprawdziwszych listów od czytelników , a pani Dorota odczytała je głośno zaraz po obiedzie.
Dexter wysłuchał wszystkich pytań, zachwytów i komplementów, po czym ziewnął szeroko i ułożył się na parapecie wygrzanym przez słoneczne promienie.
- Zupełnie niepotrzebnie rezygnujesz z kariery medialnej – powiedział pewnego razu.- Nie codziennie koty robią takie rzeczy...
Ale mi było naprawdę wszystko jedno. Tak jak chciałem, odnalazłem Dziadka, wyeliminowałem z gry Ciotki i z powrotem znalazłem się w ukochanym domu.
Dextera nie przekonywały wyjaśnienia dotyczące stoików , więc dałem sobie spokój z przekonywaniem go.
W zamian oddałem się smakowaniu nowego etapu życia w myśl cytowanej coraz częściej przez Dziadka zasady carpe diem.
Rzecz jasna Tetryk w przypływie dobrego humoru przetłumaczył owo porzekadło na „ chwytaj karpia”, co, jego zdaniem równie dobrze odzwierciedlało istotę rzeczy, jako, że rybki wszelkiego rodzaju Dexter zaliczał do jednych z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu.
Ja zaś, mimo, że ceniłem sobie rybki, miałem również wiele innych, sprawiających mi przyjemność drobiazgów- okazało się, że pani Dorota oprócz gry w brydża całkiem niezle gra w szachy i potrafi w milczeniu patrzeć w okno, za którym wieczorny wiatr przesuwał ku morzu kolorowe chmury.
Ciotki – podczas nielicznych bytności w domu Dziadka potrafiły zatruć swoim paplaniem każdą minutę więc, podobnie jak Dziadek musiałem nauczyć się wyłączać, choć, rzecz jasna ode mnie nikt nie wymagał ciągłego potakiwania i brania udziału w dyskusji.
Zmienił się również nasz jadłospis...choć jedzenie nie grało głównej roli w moim życiu , to jednak z prawdziwą przyjemnością znajdowałem na swojej miseczce gotowanego kurczaka z ryżem i świeże, leciutko sparzone wątróbki.
Rozkoszowałem się tą atmosferą domowego ciepła i słodkiego spokoju dotąd, dokąd pewnej nocy wiatr od morza silniej nie uderzył w okiennice.]
Drewno zaskrzypiało, a przez szparę do gabinetu, gdzie spałem wślizgnął się chłodny, pachnący solą, niepokojący powiew.
Lekki podmuch pogładził sierść na moim karku i zrzucił z biurka kilka kartek.
Wstałem, przeciągnąłem się i wskoczyłem na parapet. Przez szparę w okiennicy zauważyłem, jak poruszają się na wietrze czubki brzóz i modrzewi otaczających dom Dziadka.
Poczułem na plecach czyjś pytający wzrok. Odwróciłem głowę i spojrzałem prosto w świecące żółtym blaskiem oczy Dextera.
- Ależ dmucha – powiedział i jednym susem znalazł się tuż obok mnie.
Przypomniałem sobie sztormową noc na morzu i poczułem, jak miły dreszcz pełznie po moim grzbiecie.
Zeskoczyłem na podłogę i najciszej jak się dało pobiegliśmy do kuchni, gdzie jedna z okiennic nie domykała się i teraz trzepotała na wietrze jak skrzydło wielkiego ptaka.
Spojrzałem w niebo. Ogromna, blado niebieska tarcza księżyca co rusz znikała za pędzącymi po niebie chmurami, aby za chwilę błysnąć jak wielkie, tajemnicze oko.
- Spójrz – syknął nagle Dexter i chwycił mnie zębami za ucho. – Tam, przy murze...
Po trawniku sunęła przygarbiona postać, najwyrazniej czegoś poszukując. Na sąsiedniej parceli zaszczekał pies.
- Na dach – zakomenderowałem. Minęliśmy pokój Wnuka, skąd przez uchylone drzwi spoglądał pustymi oczyma Roger i zatrzymaliśmy się tuż pod schodkami prowadzącymi na strych.
- A co tu się dzieje ? – za naszymi plecami rozległ się głos pani Doroty. Oświetlona bladym światłem księżyca, w długiej białej nocnej koszuli wyglądała jak duch z ilustracji w książkach dla dzieci.
Dexter momentalnie z dzielnego poszukiwacza przygód zamienił się w jowialnego domowego sybarytę. Wykręcił koślawą ósemkę dokoła nóg swej pani i śpiewnie zamruczał.
Pani Dorota przysiadła na schodach i podrapała Tetryka pod brodą.
- W taką noc – powiedziała – stare, drewniane domy ożywają. Jeszcze nie zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
Zegar w gabinecie powoli, majestatycznie wybił północ, a z daleka odezwał się basowy ton zegara na miejskim ratuszu.
Na redzie zajęczał statek.
- No, panowie – powiedziała pani Dorota – proszę do spania. Jeżeli będziecie tak tłuc się przez całą noc nie macie co liczyć na śniadanie podane w porę.
Wyskoczyłem na parapet malutkiego okienka na półpiętrze i oparłem się łapami o szybę.
Pani Dorota stanęła obok i razem ze mną wyjrzała w ciemność.
- Tak, tak – rzekła.- W taką noc można naprawdę uwierzyć w duchy.
Uliczne lampy, których blask sączył się przez potargane gałęzie brzóz zamigotały i zgasły.
- Jeżeli chcecie – pani Dorota otworzyła drzwi do sypialni – możecie przespać się tutaj.
Nie wiem dlaczego – być może przez wzmagający się za ścianą wiatr, a może z powodu tajemniczej postaci, która niepostrzeżenie znikła w mroku – chętnie skorzystaliśmy z tej propozycji. Kołdra na łóżku była ciepła i miękka, szczelnie zamknięte okiennice nie skrzypiały, a ciche pochrapywanie Dziadka przypomniało nam, że jesteśmy w najbezpieczniejszym miejscu na świecie.