Mireczek całą noc walczył, co godzinę dopajałam go glukozą, a nawet ciut podkarmiałam, bo ładnie łykał. Niestety - rano, gdy znowu trochę zasnęłam - odszedł

. blisko mnie, w kontenerku na stole koło mojego tapczanu.
Nie ma już czarniusiego maluszka
Za to Jerzyk wydaje się lepiej. Po raz pierwszy przywitał mnie w łazience wręcz wrzaskiem o jedzenie. Zjadł dobre parę łyżeczek dość gęstego Convalescence. U obu w jednym czsie następił jakiś przełom. Mireczek gwałtownie osłabł i odszedł, a Jerzyk nabrał siły. Wczoraj wieczorem wisiał na moich spodniach, huśtał się, biegał po łazience. Ale wygląda nadal fatalnie

. Kciuki nadal potrzebne.
Ostatnio edytowano Sob cze 23, 2007 9:46 przez
Anka, łącznie edytowano 1 raz