Duży już leci do domu. Mam nadzieje, że szczęśliwie dobrnie. Wieczorem jadę po niego na dworzec.
Znajoma, której mąż jest z moi na konferencji w Nowym Yorku,
zadzwoniła wczoraj wieczorem z informacją,
że w Faktach coś mówili o próbie zamachu na lotnisko w NY.
A nasi panowie właśnie wczoraj ( czasu NY o 21.00) wylatywali do kraju. Dzięki mojemu i córek opanowaniu szybko
znalazłyśmy informacje na stronie tvn24,
że to chodziło poszukiwanie jednego z terrorysty
z udaremnionych przygotowań do zamachu
na NY lotnisko w styczniu 2006.
Ale i tak siedzę jak na szpilkach.
Pysia coś dzisiaj marudna.
Pogoda dla jej schorzenia nieciekawa.
Musi ja boleć bo gorzej chodzi i nie może sobie znaleźć miejsca.
Dobrze, że jestem rano w domu
( jak ja lubię poniedziałki
,
za to nie lubię popołudnia w piątek i weekendów)
to już ja pomasowałam i dogrzałam.
Z zadowolenia mruczała i wystawiała brzusio do głaskania.
Muszę iść pobawić się z Hakerem, siedzi nad witka i płacze

.