
Dowiedzialem sie dzisiaj, ze kolezanka ze szkoly, ktorej nie widzialem ladnych pare lat, zmarla niedawno. Miala nowotwor... Dziewczyna aniol- piekna, madra, zawsze usmiechnieta i mila dla wszystkich... Brakuje slow, dlaczego tacy ludzie musza odchodzic? Dlaczego nie dostala szansy na dorosle zycie? Dostala sie na wymarzone studia, zawsze wiedziala co chce robic w zyciu... A teraz juz jej nie ma i cholernie zaluje, ze nasz kontakt po szkole sie urwal...
W domu rodzinnym tez strasznie smutno... Zaczyna sie dziac to, co przewidywalem... Facet mojej matki okazal sie wielkim palantem, ona udaje, ze jest ok, najwyzej sie rozstana. A widzialem w jej oczach wielki smutek. Znowu. Albo ma pecha do facetow, albo kazdy samotny 50 latek to kawal sk****. Na poczatku myslalem, ze ten facio to ideal dla mojej matki, a teraz wiem, ze podjela pare naprawde zlych decyzji. Trafila na oszusta, cwaniaczka, kombinatora. Watpie, aby obecny kryzys u nich minal, wydaje mi sie, ze kazdy kolejny dzien moze byc tym ostatnich wspolnym dla nich... Strasznie mi przykro, chcialbym aby byla ona szczesliwa a chodzi wiecznie smutna, przygnebiona...
Powoli ide do spania, koty juz dawno usnely, moje kochanie wierci sie juz w lozku, a ja mam nadzieje, ze ranek przyniesie lepsze samopoczucie. Narazie wszystko jest czarnobiale i nijakie...