Już jesteśmy z powrotem, ledwie żywe z nerwów.
W zasadzie nie wiemy nic więcej. Poza tymi wymiotami nic się nie dzieje, żadnych objawów, temperatury, obrzęku węzłów - no nic, tylko lekkie odwodnienie. Pojechałyśmy niestety, z racji niedostepności naszej Pani Doc, do najbliższej całodobówki - no i, rozbestwione naszą Panią Doc, zostałyśmy ściągnięte na ziemię - wetka zrobiła Zeniowi kroplówkę tak brutalnie, że ja mam dwa palce w dziurki - a to i tak mało, bo Tanita przytomnie pomogła mi unieruchomić oszalałego ze strachu i bólu (trzy wkłucia do kroplówki!!!

) Zenia. Wstyd się przyznać, ale ze stresu i szoku zasłabłam w gabinecie
Wetka stwierdziła, że jedyne, co w tej chwili można zasugerować, to albo silne zarobaczenie (brak robali zarówno w wymiotach, jak i w kupie jej nie zraził), albo ciało obce w przewodzie pokarmowym (Zenio zwraca jedzenie niestrawione, ale wcale nie od razu po posiłku...). Dostałyśmy vetminth do podania całej bandzie - i leży teraz w lodówce, bo nie umiem się odważyć podać go tak słabemu kotu - i jeszcze tydzień po pyrantellum, jakaś zamatocha zupełna...
Na razie czekamy na odpowiedź na smska od Pani Doc. Zeninek zjadł cztery łyżeczki mlecznego conva i śpi właśnie na moich kolanach, minęło 20 min i jeszcze nie zwymiotował, może się uda...