Przed chwilą rozmawiałam z p. Izą, karmicielką, której też trochę pomagam od czasu do czasu. Tą, która przygarnęła Łapka.
Zaginęły jej koty, które karmi. Dziś do ogródka nie przyszedł żaden.
Od czterech dni nie ma Smyrdka / Zenka - zezowatego burasa, który demolował lecznicę podczas wizyty (symulował wtedy uraz łapy, został wykastrowany). Smyrdek od pewnego czasu udomowił się, codziennie nocował w domu u p. Izy, razem ze swoim bratem i resztą zwierzyńca, ale na dzień zawsze wychodził mimo prób powstrzymania go (urządzał wtedy demolkę podobną do tej w lecznicy). P. Iza już go opłakała. Od miesięcy nie zdarzyło mu się nie przyjść na noc do domu, nie towarzyszyć w wieczornym spacerze z psem
Nie pojawiły się też inne koty, całkiem dzikie. Cztery. Nie wiadomo czemu. Niecały tydzień temu ostatni raz widziałyśmy Kolesia, wielkiego kocura - wyglądał jak siedem nieszczęść, grzbiet zapadnięty, zmierzwiona sierść.
P. Iza jest przerażona. Kilka tygodni temu wspominałam o kilkunastu kotach w pobliżu, na terenie warsztatu - okazało się wtedy, że zostały dwa, resztę ktoś prawdopodobnie wytruł.
Czy to możliwe, że teraz ktoś grasuje przy moich blokach?
W dodatku wczoraj p. Iza zauważyła nowego kota w swoim ogródku, młodego, czarnego - bez jednego oka, nie wiadomo czy na drugie widzi. Dziś tego kota też już nie było.
Straszne to.