Mam już wyniki w ręku i jesteśmy po USG i RTG. Wesoło nie jest

. Wszystko wskazuje na przepuklinę przeponową czy jakoś tak (mogę coś mylić w nazywaniu). Na chłopski rozum to jest tak, że normalnie narządy jamy brzusznej są oddzielone przeponą od narządów klatki piersiowej. U Amelki tego oddzielenia nie widać. Wątroba ginie gdzieś pod płucami, podobnie śledziona, z kolei ucisk przenosi się na serce, płuca uciśnięte, obraz wskazuje na to, że część narządów z jamy brzusznej wepchnięte jest w górę do klatki piersiowej. Tego wyleczyć się nie da. To też z pewnością powoduje szereg dolegliwości. Dlatego ma problemy z jedzeniem, nawet jak czas jakiś je, to potem się wszystko zatyka, wogóle upośledzone jest szereg funkcji różnych narządów, które są poprzemieszczane, uciskane itd. Przyczyna? Tak naprawdę nikt nie wie, ale np. mógł ją ktoś kopnąć w brzuszek i pękła przepona lub coś takiego.
Jedyne wyjście to operacyjne otwarcie brzuszka i o ile jeszcze narządy będą we względnym stanie, to jakieś uporządkowanie, zaszycie przepony i jakoś tak. Podjęłam razem z Izabelą (jestem z Izą w schronisku i jej ta kotka też bardzo a to bardzo leży na sercu) decyzję, że operujemy. W najgorszym razie kicia nie zostanie wybudzona, męczyć się nie będzie. Operację zrobimy u naszego weta, tzn. tego z Chwarzna, co jeździ też do schroniska. Specjalizuje się w chirurgii, mamy sporo dowodów na to, że jest dobry, a równocześnie będzie to najprostsze, w razie czego w miarę łatwy kontakt itd. Zresztą jest bardzo Amelią przejęty, dziś naprawdę robił wszystko żeby jak najprecyzyjniej określić, co się w brzuszku Amelii dzieje.
Niestety poza tym bardzo niskie są leukocyty (jak nskie to nie wiadomo, bo z jakiegoś powodu maszyna nie oznaczyła, jest tylko dopisek w komentarzu, że leukocyty na rozmazie wyszły nieliczne, znaczna leukopenia

. Tylko, że w sytuacji "bałaganu" w brzuszku Amelki nie ma czasu na dodatkowe rozważania. Amelka nic nie je, słabnie, trzeba podjąć ryzyko. Potem, jak daj Boże uda się to będziemy dalej myśleć. Dobrego internistę mam tu, na miejscu, to ten "nasz rodzinny"

weterynarz. Ostatnio nawet od weterynarzy słyszałam bardzo pochlebne o nim opinie. Tylko że on bardziej internista niż chirurg.
Amelka jest już u mnie. Siedzi w sporej klatce, żeby się czuła bezpiecznie. Moje potwory latają w koło i obwąchują. Biedula wymęczona tymi badaniami - kilka zdjęć, parę razy powtarzane USG, zakładanie weflonu (nowego, stary zatkany). biedaczka ma już dość.
Zabieg jutro o 13.00 - kciuki baaaardzo potrzebne.