Dzieki za wszystkie kciuki, były bardzo skuteczne

Dzisiaj BluMka już jest trzeci dzień po, pierwszy raz została w domu tylko z Budyniem.
Ale po kolei. W piątek po południu pognałam do domu, zapakowałam małą w transporterek, Budyniowi sypnęłam chrupek (od rana nie jadł) i biegiem do lecznicy. Tam na miejscu pani Beata sprawdziła, ze BluMka nie jest uczulona na narkozę, kicia dostała zastrzyk, została zapakowana do transporterka i tyle ją widziałam. Wyszłam. Poszłam do apteki po bandaż-rękaw, który miał odegrać rolę kaftanika (za radą Margarity). Poprosiłam o taki bandaż, a pani mnie pyta, czy to ma być na ręke, noge, coś innego, a ja jej na to, ze na kota...

I w końcu wziełam taki co się nakłada na klatke piersiową, czyli dość szeroki. Posnułam się po okolicy, potem poszłam na kawke i ciasteczka do Margarity (wielkie dzięki za duchowe wsparcie

), przy okazji zobaczyłam Tosie, która była cięta tą samą ręka miesiąc temu, więc trochę się uspokoiłam. Po m/w godzinie od wyjścia z lecznicy zadzwonił telefon. Pani doktor powiedziała, ze kicia już jest po, że wszystko w porządku, żadnych zmian nie miała, wszystko bardzo ładnie, tylko ma silną koprostaże i jak nie zrobi kupy do niedzieli, to mam jej podac parafinę. No, i najważniejsze - że o 18 mogę kicię odebrać. O 18 więc się zjawiłam, kicia już była obudzona, ale zasypiała znowu. Wziełam transporterek i poszłyśmy sobie piechotką (pół godzinki) przez park do domu. W drodze BluMka rozglądała się bardzo ciekawie, kręciła się po klatce. W domu otworzyłam transporterek, wyszła, niepewnym krokiem poszła do drugiego pokoju, spróbowała wskoczyć na wersalkę, nic z tego, zapiszczała żałośnie. Podbiegł Budyń, nafukała na niego, więc go odgoniłam... Wróciła do transporterka, Budyń próbował ją od góry wyłuskać, musiałam go pogonić, przyniosłam małej miseczkę z wodą, Budyń się przypiął i wychłeptał połowę. Potem kicia dzielnie pomaszerowała do kuwety, zrobiła jedno i drugie, wróciłą do transporterka. Budynia z TZ wysłałam na spacer, siedziałam przy małej i czytałam, wyszła na materac, leząła, laziła... Po powrocie Budynia chciala isc do drugiego pokoju, ale że ją zaczepiał -schowała sie pod wersalkę. Wyciągnięta stamtąd wskoczyła sama na wersalkę. Wieczorem przeniosłam ją do sypielni, tam ułożyła się na podłodze na spodniach TZ i tak przespała całą noc. Rano próbowała wchodzić na fotel i na wersalkę, ale nie miała siły, brana na ręce popiskiwała. Na Budynia dalej prychała. Przed południem dostała pierwsze jedzonko, zjadła bardzo szybko i chętnie, pobiegala troszkę i.... chwila nieuwagi, a kicia już w kuchni na szafce pod sufitem.... Pospała tam w spokoju trochę, potem ją zdjelismy (bała się sama zejść), poszła na balkon na słoneczko, gdzie Budyń lizał ją po głowie i nie fukała na niego. O 16 stwierdziłam, że stan kici jest taki, że mogę gnac na spotkanie forum, a ogony zostaną z TZ. Wróciłam o 23-ej i wszyscy byli cali zdrowi, radzą sobie

Mała spała na legowisku, więc tylko przeniosłam ja razem z nim do sypialni, spała spokojnie i cichutko całą noc. Rano Budyń zrobił nam pobudkę i głosno domagał się najpierw jedzenia, potem dokładki. BluMka wstala nieco poźniej, zjadła, łaziła trochę, ale generalnie nigdzie nie wskakiwała, a jak już nawet - to nie zeskakiwałą, widać było, że mierzy każdy krok... Kaftanika nie zakładaliśmy, jak zbytnio si interesowała szwem, odwaracałam jej uwagę, w koncu przestałą się interesowac. Po południu byliśmy umówieni ze znajomymi. Co by tu z kotami....? Małej samej szkoda mi zostawić, z Budyniem - trochę starch (wczoraj był wyraźnie zazdrosny o przywileje i zainteresowanie), zapakowałam koty do dwóch transporterków. Na miejscu kiciunia siedziaął na parapecie i u mnie na kolanach, kontrolnie obeszął mieszkanie. Budyń szalał z kicią-rezydentką (o czym później i w innym watku). Po powrocie BluMka na legowisko i do sypialni, Budyń do transporterka sam wlazł i tak kicie przespały cała noc, nawet nie reagując na moje wtsanie, przyszły dopiero do kuchni, jak nakładałam jedzenie. BluMka jeszcze bardzo ostrozna, nie wskakuje i nie zeskakauje, została na wersalce w pokoju. Szwu nie rusza, więc bez kaftana. Aha, szew jest podskórny, widać tylko jeden supełek. No i slad ma jakieś dwa centymetry. W nastepny poniedziałek mamy się kontrolnie pokazać. Trochę mnei niepokoi to BluMkowe nieskakanie i ostrożnośc, ale moze tak ma byc....( w zasadzie to lepiej, prawda?)