Wrócilismy do domu wczoraj około 18:30!
Mama powiedziała, że Apolonia całe 4 dni siedziała pod narożnikiem - wychodziła tylko w nocy na posiłki.
Około 20:30 postanowiliśmy przywitać sie z Apolonią.
TŻ włożył rękę za łóżko, ale Apolonia cofnęła się.
Wtedy ja zajrzałam pod łóżko i zauwazyłam, że koteczka ma zaułazawione oczka i ciężko oddycha.
Natychmiast zadzwoniliśmy do Pani Eli i wspólnie pojechaliśmy do vet'a.
Pierwszy nie zrobił na nas najlepszego wrażenia, pojechalismy szukać dalej - obawialiśmy się zapalenia płuc albo kociego kataru na skutek osłabienia organizamu po szczepionce oraz stresie przeprowadzki.
Drugi vet - wydaje się bardzo doświadczony (w klinice całodobowej) powiedział, że kotek źle wyglada i najlepiej go zostawić bo woli go poobserwować niż "strzelać" w ciemno.
Ku naszemu zdumieniu vet obejrzał oczka i pyszczek Apolonii, ale największy niepokój wzbudził jej brzuszek.
Apolonia dostała leki ulatwiajace oddychanie i została na obserwacji.
Z nadzieją pojechalismy do domów.
Około pierwszej w nocy zadzwoniłam zapytać czy jest poprawa - vet powiedział, że w oddychaniu tak.
O drugiej on zadzwonił do mnie, że z kotką jest coraz gorzej bo brzuszek pęcznieje z minuty na mitutę i boją się, że kotka nie wytrzyma do rana (ucisk na przeponę).
Vet zaproponował operację, gdyż podejrzewał niedrozność jelit.
Co miałam robić ? - zgodziłam się - prosiłam, żeby ratował Apolonię.
Kolejny telefon otrzymałam o 2:30 w nocy. Vet powiedział, że Apolonia ma pęcherzykowate guzki na wątrobie i śledzionie (najprawdopodobniej bablowiec). Wątroba jest tak powiększona, że przypomina organ średniej wielkości psa a nie małej kotki. Dodatkowo znalazł żółty płyn w otrzewnej, który oznaczał, że kotka ma FIP.
Po długich rozmowach moich z P. Elą, P.Eli z Vetem i maszej z vet'em, podjęlismy za jego namową niełatwą (choć mam nadzieję słuszną) decyzję, aby nie wybudzać Apolonii z narkozy...
Póltora roku więłam kotkę ze schroniska w Celestynowie - po trzech miesiacach walki o zdrowie okazało się, ża ma FIP - odeszła.
Na poczatku tego roku znów pojechaliśmy do schroniska zawieźć koce, jedzenie itp. wzięłam kolejna kotkę - nie przeżyła odrobaczania - odeszła po czterech dniach mimo codziennych wizyt u vet'a, kroplówek i wszystkiego co radził.
Bałam się brać kolejne maleństwo - wzięłam Apolonię - kotkę około roku, zdrowiutką...
Czy wisi nade mną jakieś fatum...