Dołączyłam do forum przypadkowo 18 kwietnia bo szukałam czegoś o kotach i kilka dni później też zupełnie przypadkowo natknęłam się na zdjęcie Lady i bardzo dla mnie wzruszający tekst o tym że siedzi we wrocławski schronisku i jest smutna i zrezygnowana.
Zdjęcie mnie rozwaliło, ryczałam itd. ale oczywiście wtedy jeszcze nie miałam odwagi zająć się „obcym” kotem i wtedy jeszcze myślałam że za granicę mogę pojechać tylko z jednym kotem (teraz jadę z trzema). Wysłałam sms –a do mojego TŻ z pytaniem czy mogę ją wziąć na tymczasowo (bałam się tego że nie znajdę dla niej domu i że sobie nie poradzę ale jej wzrok nie dawał mi spokoju). Mój TŻ mnie nie zawiódł i napisał „rób co ci serce podpowiada”. Pędem napisałam na pw do założycielki wątku i już 26 kwietnia Lady była u mnie.
Jak na początek działalności w branży kociej to miałam ogromne szczęście jeżeli chodzi o zdrowie kota bo Lady była zaszczepiona, wysterylizowana i w ogólnie dobrej kondycji chociaż była troszkę chuda i miała marną sierść. Ogromny problem natomiast stanowiła jej psychika. Kot był potwornie zestresowany, spanikowany a wręcz sparaliżowany ze strachu.
Pierwsze tygodnie spędziła po wanną, przemykając z podkulonym ogonem pod ścianą i kuląc się do ziemi na mój widok. Wystarczyło żebym podniosła rękę do włosów a kot z drugiego końca mieszkania pędził na oślep do swojego azylu pod wanną. Nie wiem jak bym sobie poradziła wtedy bez Alberta, który mimo kompletnego braku edukacji w kocim współżyciu (samotna czterotygodniowa znajda z trawnika) to zajął się nią a ona się w nim zakochała. Chodziła sobie po mieszkaniu w towarzystwie Alberta i powoli nabierała pewności siebie. Kilka dni po przybyciu poszłam z nią do weta i mała w poczekalni dostała ataku. Zaczęła się dusić, wywaliła języczek, nie mogła zaczerpnąć powietrza po prostu tak się bała.
Poryczałam się po raz enty z jej powodu (ciągle ryczałam przez nią ze wzruszenia i z żalu), i podjęłam decyzję że kot zostaje.
Lady została Pisią bo zamiast miauczeć prześmiesznie piszczy.
Pisia została u mnie bo po tym ataku dotarło do mnie że ten kot nie przeżyje kolejnego nowego miejsca i kolejnych stresów (nie mówiąc już o tym że mało kto by chciał takiego kota) no i do tego zobaczyłam jaki szczęśliwy staje się Albert dzięki niej.
Jakoś powolutku dzięki cierpliwości, czasowi doszłam do tego że moja Pisia stała się taka jaka jest.
Pisia nie jest kotem miziastym, zwiewa przy gwałtownych ruchach, boi się brania na ręce, dostaje paraliżu w kontenerze ale:
- bawi się, skacze, psoci,
- nad ranem przychodzi do mnie na mizianki (takie malutkie ale zawsze to mizianki),
- śpi ze mną w łóżku (Albert i Tadzik śpią NA mnie a Pisia OBOK mnie),
- maszeruje po domu z wiecznie zadartą kitą w pionie albo wręcz położoną na plecach,
- jak jest głodną to się łasi,
- jak powoli do niej podchodzę to nie zwiewa i mogę ją pogłaskać,
- jak ją wołam po imieniu to prawie zawsze odpowiada tym swoim najsłodszym piszczącym miau i zadziera kitę do góry a czasem nawet do mnie przychodzi i podstawia łepek do głaskania.
Pisia nadal mnie wzrusza i jestem bardzo szczęśliwa, że mieszkamy razem. Żaden z moich kotów nie daje mi tyle powodów do radości. Każde przyjście Pisi na głaski jest dla mnie powodem do dumy, każda jej psota i zniszczenia w ruchomościach powodem do śmiechu, uwielbiam patrzeć jak zachłannie je chrupki i kruszy dookoła, uwielbiam patrzeć jak je mięsko stając jak najdalej od miski i wyciągając ostatnim pazurem kawałek na podłogę i przyciąga do siebie, albo jak idzie sobie gdzieś zaaferowana i nagle się wystrasza np. zagiętego dywanika.
Nazywam ją Pisia Chrupka, Pisia Wariatka, Pisia Niszczarka (przerabia gazety i papierowe ręczniki na konfetti), Słodka Dziewusia i Córeczka.