Nie unikam, tylko piszę w Wordzie, żeby mi znowu nie zniknął cały post jak wczoraj (wrrrr)
Uwaga, będzie reklama

Milcia z mokrych uwielbia Gourmet a la Carte (najbardziej te brązowe - "Wybór szefa kuchni" czy coś takiego) i Cosma Nature (najchętniej te w małych porcjach - 50g). I ostatnio dorwałam też coś co się nazywa "Catit Divine Shreds" - wsunęła aż miło
Suche najchętniej Royal Canin Bengal lub Purizon (ryba z sarniną to była chyba ulubiona wersja, ale te Purizony to wszystkie chętnie wcinała).
Sierra, chyba mieszkasz w UK, to jest chyba brytyjskie jedzonko.
Po drugie – rzekoma „rasa”.
Milka jest niby bengalem marmurkowym. A raczej - "w typie" marmurkowego bengala

Co nas o tym przekonało? Umaszczenie, sierść (tak zwany "glitter" bengalski, czyli coś jakby sierść błyszczała się pod słońcem), długie tylne nogi, skoczność, ustawienie uszu i oczu, znaki na twarzy, kropki na brzuchu, pręgowany ogon - no dużo tego jest. Do tego całe to umaszczenie jest bardzo symetryczne (jak siedzi to widać, że cętki na łapkach są dokładnie w tym samym miejscu). Poza tym zachowanie – dużo się bawi (ale to pewnie jak każde młode kocię), bardzo dużo wokalizuje (jest cicho tylko jak śpi), jest mądra (umie już bardzo dużo sztuczek), nie boi się wody, wręcz uwielbia się nią bawić. Ze spacerami na razie nie próbowaliśmy, bo ciężko ją przyzwyczaić do szelek.
Btw imię "Milla" pochodzi właśnie od pani Joanne Mills - pierwszej hodowczyni kotów bengalskich

Podkreślę - mi na tym rodowodzie czy "rasowości" nie zależy. Naprawdę. Nie upieram się przy tym. Jak bym chciała mieć rasowego kota, to kupiłabym z hodowli i tyle. Sama zresztą uważam, że buraski są najpiękniejsze – dla mnie im mniej „wymyślny” kot, tym lepiej

Szukaliśmy kotka do adopcji. Planowaliśmy odwiedzić schronisko. Dowiedzieliśmy się o kotce, która prawdopodobnie po jakimś porwaniu przebywa w nieludzkich (i niekocich) warunkach, więc ta cała historia z rodowodem nie miała znaczenia. Podobieństwo do kota bengalskiego może być przypadkowe. Albo po prostu jakiś bliski przodek Milki jest rasowym bengalem. Tego właśnie chcieliśmy się dowiedzieć przez badanie kociego DNA. Jakiś wolontariusz spotkany przypadkiem w lecznicy powiedział nam, że można kotu zrobić badanie genetyczne (krwi lub wymazu z policzków) i na tej podstawie wyrobić, potwierdzić albo mieć rodowód. Powiedział, że można to zrobić w LaboKlinie, dał nam ulotkę. Sprawdziliśmy - koszt to 400 złotych plus opłaty dla związku, więc aż tak bardzo nam na tym nie zależy, żeby wydawać tyle pieniędzy na zaspokojenie zwykłej ciekawości i nic z tym dalej nie robić. I nie drążyliśmy tematu. Bo rasa Milki to kwestia z tylnych rzędów, w pierwszych jest jej szczęście i zdrowie

Nie zamierzam zakładać hodowli, pseudohodowli, ani rozmnażać kocicy na siłę. Chciałam tylko jakoś uprzyjemnić jej egzystencję, zaspokoić jej instynkty, sprawić, by choć minimalnie poczuła, że jest kocicą, mimo że mieszka w bloku i "prawdziwy świat" widzi tylko przez okno, ewentualnie zobaczy go na smyczy, jak uda się przekonać do noszenia szelek. Mam świadomość, że wszystkie te procedury związane z rozrodem są nieprzyjemne (nawet samo zapłodnienie boli - sick!), mają duże ryzyko powikłań, ale przekonywały mnie argumenty, że to jest naturalne. Natomiast dzięki temu forum zrozumiałam, że antykoncepcja to nie przelewki, tak samo ciąża, poród, połóg, laktacja.