Tak, łaciaty nazywa się Gucio, a tak poważniej to Gustaw i jest w cudownym domu

Trafiło się chłopakowi i to jak!
Wątek na Kotach żyje sobie swoim kocim truchtem, mamy relacje z nowego domu, można tam zajrzeć, bo historia urocza i cudne fotki z pierwszych dni Gucia już u siebie
Natomiast ja mam na osiedlu Gucia - bis, czyli klona. Już go dwa razy widziałam w okolicy wcześniej, a dzisiaj koło sklepu znowu. Identyczny
Od ogona strony też, gabarytowo też, mordka toczka w toczkę, laty rozłożone podobnie. I ten klonik doprowadzi mnie niebawem do zawału, bo odruchowo łapię za telefon i chcę dzwonić do nowego domu, czy przypadkiem Gucio nie wyszedł....
A dzisiaj to się popłakałam, pamięta ktoś może cudnego malutkiego Maurycego, którego chyba pod koniec lata znalazłam zapłakanego na ulicy?
I dla którego był natychmiast wspaniały, forumowy domek w Warszawie, ale odnaleźli się właściciele i kotka im oddałam....
No, poznałam dalszą historię Maurycego, minęły dwa miesiące i sąsiad ulicę dalej znalazł go prawie umierającego pod krzakami we własnym ogrodzie. Zabrał do weta, wyleczył, odchuchał, odpchlił, odrobaczył, kotek stanął na nogi, wyzdrowiał i zniknął. Trzy dni później widziany był znowu na rękach tych samych młodych ludzi, którzy go ode mnie odebrali i obiecali bardzo już na Maurycego uważać.
Jeżeli kiedykolwiek jeszcze znajdę kocie nieszczęście, którego nikt nie szuka, ja szukać byłych właścicieli nie będę. A jak się nawet znajdą sami, to im nie oddam. Mam nadzieję, że Maurycy żyje, ale niestety w kompletnie nieodpowiedzialnym domu.
A teraz trochę optymizmu
My powolutku do wiosny. Na dobrą sprawę, to trzeba przetrzymać dwa miesiące, grudnia nie liczę, bo już po nim. A z tych dwóch to luty krótki. Jak ósmego marca panowie biegają z tulipanem w celofanie, to już wiosna, a niechby nawet trochę zimno było.
Dalej śpimy i grzejemy łapki na kaloryferach. Jemy mniej, ziewamy bardziej, mruczymy i wypatrujemy sąsiada przez okno.