Dziękuję Wam.
Właśnie to jest najgorsze - gdy ją znależliśmy to rokowania co do tego czy przeżyje były ostrożne, było też ryzyko, że nie będzie w stanie samodzielnie jeść. Wyszła z tego, i my i wetka bardzo się staraliśmy, w ciągu miesiąca z ogromnej rany na głowie zrobiła się niewielka blizna.
Oswoiliśmy ją, bo przecież pierwszego dnia chciała zabić trzy dorosłe osoby, a TŻ złapał ją po prostu cudem, bo nawet nie miał ze sobą klatki - pułapki, tylko zapędził ją elegancko pod balkony, a potem wypłoszył w taki sposób, że wskoczyła prosto do otwartego transportera.
Przez ponad trzy tygodnie cały czas chodziła w kołnierzu, karmiłam ją za pomocą specjalnie przycinanych tacek.
Tak pięknie mruczała i przytulała się.
I po takiej walce - robale...
No po prostu cały czas nie mogę w to uwierzyć...
Zaraz jedziemy ją pochować
