Witajcie Kochane
Piszę z pracy - musiałam przyjechać tu po ładowarkę telefonu, którą wczoraj zostawiłam

Wczoraj w ogóle miałam trudny dzień, dało o sobie znać zmęczenie, ciśnienie i inne takie. Czułam się bardzo kiepsko, ale w drodze do domu zajechałam do Kolorci. Tam czekały mnie bardzo pozytywne wrażenia, bo maluda wyraźnie w lepszej formie się wreszcie znalazła

Ależ mi ulżyło... Ulżyło do tego stopnia, że ruszając z niedalekiego parkingu, zamiast wycofać pojechałam do przodu i zawiesiłam samochód na betonowej skarpie przednimi kołami w powietrzu

Wisząc, zadzwoniłam do agenta ubezpieczeniowego, który radośnie poinformował mnie, że moje ubezpieczenie nie obejmuje
Assistance 
, ale wychodząc na przeciw mojej pianie na ustach, podał mi nr telefonu do najbliższej pomocy drogowej. Z poczucia bezsilności, którego szczerze nienawidzę, popłakałam się rzęsiście. Chyba malowniczo wyglądałam oddając się spazmom w wiszącym zawadiacko samochodzie, bo po chwili pojawiło kilku Panów, którzy postanowili mnie uratować (od szalonego wydatku na pomoc drogową). Bardzo się ucieszyłam i, pomna scen w amerykańskich filmach, ostrożnie wydostałam się z wozu, który co prawda nie wisiał nad przepaścią, ale co tam... Panów z czasem przybywało, aż wreszcie było ich tylu, że unieśli mój samochodzik i postawili na bezpiecznym gruncie. Ponownie poczułam ogromną radość i ulgę, w związku z czym postanowiłam jechać prosto do domu i już w nim do końca dnia pozostać

. Gdy już, sapiąc i dysząc, rozkokosiłam się wśród Ukochań skonstatowałam, że bateria telefonu jest na wyczerpaniu, a ładowarka na służbowym biurku. Specjalnie zaskoczona nie byłam
W związku z tymi przygodami nie dotarłam z Michasiem do weta, przemówiliśmy się na wtorek. Na szczęście rudzielec czuje się fajnie, trochę nawet rozrabia, więc się nie niepokoję (nadmiernie

). A ja tradycyjnie odzywam się z pracy
Pozdrawiamy całkiem przytomnie dzisiaj
Będę usiłowała łapać kontakt z Wami z tarasiku, powinno się udać

A to Michaś w
anielskich okolicznościach przyrody
