Środowisko jest tolerancyjne. Tak przynajmniej mówi o sobie.
Podobno bździugwa po jego trupie z Krakowa wyjedzie
W meczu życie vs. redaf wynik na razie jest 1:1
Przemo, wypożyczona.
Z pewną taką nieśmiałością wydaje mi się że z widokiem na zasiedzenie lokalu.
Plus dodatni.
Plus ujemny, zabiłam kota.
Parszywek pojawił się na działkowisku w kwietniu.
Od razu było widać, że coś z nim nie teges.
Głównie leżał sobie gdzieś, był mało reaktywny.
Chudy, futro paskudne, wydrapane rany nad oczami.
Zjechaliśmy w maju. Parszywek błąkał się po działkowisku.
Kiedy do nas zaglądał, nawet Puć go próbował przegonić.
Umówiłam się z lecznicą, która obrabia wolnożyjące z rejonu.
Złapię Parszywka do łapki i dowiozę.
Narkoza, testy na wirusówki, kastrujemy i tak dalej...
Cztery dni i noce trwało czekanie przy łapce.
W międzyczasie złapał się jeż i dwa kocurki Naprzeciwkowej - Gacek i Kotlet.
Stres jak stodoła, bo lecznica ma godziny działania...
Parszywek wlazł do łapki w niedzielę wieczorem. Godzinę przed zamknięciem lecznicy.
Zawiozłam dzieciaka.
Rano w poniedziałek telefon: Marta z lecznicy. Ze złą wiadomością.
< w nocy z niedzieli na poniedziałek myślałam tylko o tym, że testy na białaczkę bywają fałszywie ujemne>
No i dupa. FIV.
Kota, który ma zerową odporność nawet głupi pajęczak świerzbowiec potrafi wykończyć.
Mały miał wyżarte do żywego mięsa łapki, łepek i grzbiet.
Fakt, jeszcze jadł. Jeszcze nawet spitalał - kiedy ktoś podszedł za blisko.
Zero szans na dom z jednym, FIVowym kotkiem.
Zero szans na wypuszczenie go z powrotem do stada.
Pozaraża.
A sam skona gdzieś w męczarniach.
Zdecydowałam, żeby go nie wybudzać.
Nie ma już Parszywka.
Zasnął i tyle.
To był kocurek z zeszłego roku. Cały biały, tylko z malutką szarą plamką na łebku i szarym ogonkiem. Jakby doczepionym od innego kota.
Prawdopodobnie FIVa wtłukł mu pazurami jakiś wiejski kocur wiosną.
Dlaczego o tym piszę?
Bo po raz pierwszy wiozłam do lecznicy kota obawiając się, że wiozę go na śmierć?
Bo kretynkami są pańcie kociolubcie, które nie kastrują kocurów wolnożyjących?
Nie zrobiłam mu zdjęcia. Nie pisałam o nim. Musicie mi uwierzyć, że był.
Już go nie ma.
Przypominam, że w tym wątku nie wstawia się świeczuszek.
Nie pisze się: łoboziu, jak ja współczuję i takie tam
