A ja właśnie wróciłam z łapanki.
Kocice cwane, pojawiały się i znikały, wylizywały ścieżki do klatki a do klatki nie właziły.
W końcu jedna raczyła dać się złapać, po długich namowach.
Ale nie ta, co do której miałyśmy najpoważniejsze plany (czyt. bez brzucha). No, ale brzuch, rzecz nabyta, dziś nie ma, jutro mogłaby mieć. Ale nie będzie. Przeprowadziłyśmy do transportera i łapiemy dalej.
Oczywiście klatka, jak to klatka, działa, ale nie tak, jak trzeba. Zeźliłam się i zastosowałam wynalazek sznurkowy.
Stoję, międlę sznurek w garści, a kocice nic. Jedna wyspecjalizowała się w wyciąganiu żarcia przez kraty, z boku.
Jedna wlazła, ale za wcześnie pociągnęłam za sznurek i zamknięcie oparło się jej na grzbiecie.
A przez cały czas krążyła wokół nas czarno-biała, z dużym brzuszkiem. Tak ją prosiłyśmy, żeby wlazła, a ona nic. Zaglądała do klatki i wycofywała się. Raz już prawie była, ale ludzie wdepnęli na podwórko i ją spłoszyli.
Skończyły mi się papierosy. Mówię do kocicy: teraz albo czekaj do czwartku, bo w końcu i wet nas nie przyjmie, bo za późno będzie.
I co? Zrozumiała. prawie bez wahania polazła do klatki na sam koniec (pierwszy raz!), ja za sznurek i jest!
Tak nam na niej zależało, że chciałyśmy taniec zwycięzców odtańczyć
W czwartek łapiemy na dwie klatki. Jest jeszcze czarna z rudawym ogonem, szara, chyba szylka - ale prawie czarna, z brzuszkiem nie ogromnym, ale dość wyraźnym i kocur. Czyli min 3 kocice.
co prawda, doniesiono nam o kociaku, ale podejrzewamy, że to ten, którego złapałyśmy. Nie było żadnego innego widać.
Ciekawe, czy jeszcze coś się tam ujawni
