Co za dzień?!?!?
Rano przedstawiłam Wam z rozmachem (i po namyśle wykasowałam) iście epicką opowieść o tym, jak to Joż - góra futra - przyszedł mi do sypialni z olbrzymim, urobkowym bobem pod ogonem. Bobem-gigantem. Bobem-kuriozum.
Czyściłam, cięłam sierść, pucowałam łazienkę ponad 2 godziny. Joż, co mu się nigdy wcześniej nie zdarzało, wpadł w panikę. Wyrywał się, wił, zachowywał, jakbym go kastrowała tępą żyletką, dotykał absolutnie wszystkiego, co w łazience było do dotknięcia.
Gdy próbowałam wsadzić go pod prysznic - urwały mi się drzwi kabiny.
Musiałam zatem próbować zwalczyć boba gąbeczką, co miało ten skutek, że bob był wszędzie.
Calusie pomieszczenie było w g..., ja byłam w g..., generalnie - prawdziwie g...any poranek.
Zjechana jak koń po westernie poszłam spać. Odpoczęłam, nie powiem.
Gdy wstałam - Joż już mi wybaczył. Pieszczotkom nie było końca. Rozmruczany kotecek ulokował się nawet przy mnie w kuchni. By patrzyć, co robię.
Ulokował się zaiste wygodnie.
Z. TYŁKIEM. I. OGONEM. W. PATELNI. PEŁNEJ. TŁUSZCZU.