Dobra, jestem, wczoraj wróciłam z pracy tak późno, że już nie odpalałam kompa.
Co do kociaków - do klatki to już nie wrócą. Po pierwsze, jest ona za mała na 6 sztuk, do tego kuweta zajmująca prawie jej połowę i miski. Po drugie, kociaki w niej siedziały wystraszone i zdziczałe, do tego prawie się nie ruszały, co mnie niepokoiło. Nawet ta wczorajsza mała już w niej nie siedzi. Miałam ją tam przetrzymać przez noc, ale tak płakała, że wypuściłam do rodzeństwa.
Na szczęście (i odpukać), kociaki rozumieją ideę kuwety, nawet przy silikonie. I przynajmniej na razie nigdzie nie znalazłam żadnej przykrej niespodzianki.
Póki co, jedyną zrobił mi któryś z moich kotów (stawiam na Kawę) lejąc wielką kałużę na łóżku. Nie wiem, czy to w związku z kociakami (Kawa się nimi nie interesuje), czy kuwetami (jedna była dość czysta, bo koty nierówno je wybierają, ale w drugiej któryś kot zrobił tak jadące amoniakiem siku, że aż dech zapierało - jakby powąchać farbę do włosów). Więc przy okazji mam się o co martwić - ostatni taki numer Kawy wiązał się z odkryciem u malizny problemów cukrzycowych. I skąd takie stężenie amoniaku? Silikonu nie czyści się z sików, ale używam od lat i nigdy jeszcze takiego smrodu nie było. No i moja super śliczna jedwabna narzuta na zmarnowanie. Bo zmienia kolor pod wpływem wody - mam teraz śliczną, śmierdzącą, wielką fioletową plamę. Chemicznie raczej się tego nie doczyści, więc w najlepszym razie odbiorę z pralni różowo-fioletową (a z założenia jest srebrna).
Ale wracając do kociaków - myślę, że pomimo chowania się wolność im służy. Przynajmniej zrobiły się w swojej ruchliwości podobne do domowych kociaków. Co prawda na razie odgłos otwieranych drzwi i każdy hałas jest dla nich hasłem do ucieczki, ale po krótkim czasie się pojawiają. I już niektóre są śmielsze, nawet się z nimi dziś bawiłam wędeczką. Trochę mi w tym przeszkadza ten śmiały bury, bo pcha się pierwszy, włazi na rodzeństwo i w ogóle się rozpycha, ale z drugiej strony mam nadzieję, że dzięki temu reszta się ośmieli. Wtorkowy chłopak leży sobie w legowisku, przed chwilą nawet był tak rozespany, że nie chciało mu się zwiewać - ruszył się dopiero, gdy wyciągnęłam do niego rękę. Myślę, że jest kandydatem na drugiego, który pozwoli się wziąć na ręce.
Dziś ani wczoraj nie usiłowałam brać ich na ręce (oprócz burego), właśnie po to, żeby się przyzwyczaiły i żeby nie ganiać ich po pokoju.
W każdym razie czuję się nieco jak niania z "Mapeciątek" (ta w ostaci nóg w pasiastych podkolanówkach), na której wejście w pokoju dziecinnym robił się nagły porządek i kończyły wszystkie przygody.
A, wszystkie zabawki z piórkami, które im zostawiłam, kończą swój krótki żywot w sposób nagły i wyliniały. Hitem są też standardowo grzechoczące myszki. Tor z piłką (ten ze zdjęć) też jest niezły. Dziś im postawiłam też Covered Mouse.
Co do ogłoszeń - myślałam o tym, ale maluchów nie ma co ogłaszać zanim się nie oswoją, bo to bez sensu. Jakoś nie widzę tłumu chętnych na kota, który jest gotów ugryźć i podrapać, gdy się wyciągnie do niego rękę, a w najlepszym wypadku ucieka i chowa się do najbliższej dziury. Na razie do adopcji od biedy nadawałby się ten jeden bury, ale też jeszcze jest trochę strachliwy. Nie ma co zniechęcać ludzi. W przyszłym tygodniu będę więcej w domu, więc będę mogła spędzić w nimi więcej czasu. Ale już widzę pewną poprawę zachowania - przynajmniej maluchy nie są aż tak panicznie wystraszone.
W każdym razie zapraszam (i piszę poważnie) chętnych do oswajania kotków.
Dziękuję za kasę - na razie dostałam 350 zł. Na razie kupiłam z tego u weta Enisyl za 71 zł, dziś lub jutro usiądę i zrobię zamówienie jedzeniowo-żwirkowe w zooplusie. Na razie koty żyją z moich zapasów, no a kupowane pojedynczo piersi wliczam w normalne zakupy do domu.
W każdym razie dziennie daję im ze dwie saszetki bezzbożowe (mieszam z nimi Enisyl), do tego gotowaną pierś kurczaka - nie wiem jeszcze, ile tego wyjdzie na 6 sztuk, ale pewnie jedna spora pojedyncza. No i na zagryzkę suche, tak z miskę. Głodne nie są, bo resztki zostają. Muszę sprawdzić, jaka jest wersja puszkowa tych saszetek, to będzie taniej.
A, kotki dostały imiona - wtorkowy kocurek to Wtorek (buro-biały z czarnym noskiem i białą podkolanówką), środowy to Czwartek (ten bury odważny), wczorajszy to Piątek (a propos - to kocurek? Bo Aleb plątał się w zeznaniach i w końcu nie zapamiętałam, TŻ mówi, że chłopak, a mnie się kojarzy jako "ona"). W każdym razie chłopak czy nie, i tak będzie Piątkiem. No i dziewczynki wiadomo: Środa (ta ze środy z jaśniejszym noskiem), Sobota i Niedziela. Tylko na razie nie mogę zdecydować, czy cała bura będzie Sobotą, czy Niedzielą. Wiadomo - nikt nie lubi Poniedziałku
Co do matki - już napisałam Alebie obszerniejsze uzasadnienie, ale myślę, że skończy się na jej wypuszczeniu. Nawet gdyby była miziasta, trudno byłoby znaleźć jej dom (na adopcję czekają setki takich kotków), a przy dziczącej sprawa jest beznadziejna. Nie widzę też tabunu chętnych, którzy chcieliby wziąć kota na oswajanie.
Ta, sama myślę, że jestem wariatką. W sumie to miałam na myśli 2-3 i to takie domowe miziaste.