Na początku maja na działce rodziców mojego TŻ okociła się kotka... kotka obca, wcześniej nie widziana... ewidentnie młoda i poród ją zaskoczył bo miejsce też nie było typowe, pod krzaczkiem, nieosłonięte, na ziemi...
Byłam wtedy na weekendzie majowym ze znajomymi więc kazałam im postawić kartonik i kotce karmę... W planach miałam po powrocie przyzwyczajanie maluchów do ludzi, karmienie mamy no i gdy maluchy będą gotowe do adopcji sterylka dużej. Miejsce było bezpieczne (na terenie ich działki, oni spędzają tam całe wakacje więc i opieke by miała) Kotka jednak w nosie miała nasze plany

początkowo wydawało się że kartonik zaakceptowała ale po 2 dniach wyniosła maluszki

Bylismy prawie pewni że zrobiła to ona bo same by się nie oddaliły a nie było śladów by pomógł im ktoś inny lub nawet zagryzło dzikie zwierze. Kicia wciąż przychodziła ma jedzenie jednak z odległości, złapać nie mogliśmy próbować bo mogła mieć kocięta a my nie wiedzialiśmy gdzie

doszliśmy do paranoi i śledziliśmy kota

Kicia po jedzeniu oddalała się w kierunku ruin więc stwierdziliśmy że prawdopodobnie ukryła malce tam... jednak gdy tylko nas widziała uciekała

Napisałam ruiny...ale nie da się tego opisać, przepotworny syf i smród
Starszy Pan do którego należał domek zmarł kilka miesięcy temu, dom zadłużony więc nikt z rodziny tam nie zamieszkał (oczywiście po za bezdomnymi

którzy mieli miejsce na libacje). A więc "dom" to 4 pomieszczenia u góry, 4 na dole, schowek, gołębnik, 2 duże pomieszczenia gospodarcze, rozpadający się strych, szopa, zagracona szklarnia i dodatkowe pomieszczenie w którym Pan zrobił chyba MINIwysypisko śmieci (takich codziennych, żeby nie musiał płacić na wywożenie

) w domu WSZYSTKO. dosłownie WSZYSTKO i NIC.
Jedno na drugim, poniszczone i porozwalane

co się dało sprzedane na wódkę

reszta zostawiona w strasznym chaosie

a więc kanapy, szafki, kołdry, stare ciuchy, zdjęcia, gary, koszyki (?), drewno, pełno pierza z poduszek, kocie odchody, jedno na drugim, steropian, gąbki, stare leki w ilościach hurtowych, powyważane drzwi, powybijane okna. Jak to się mówi Syf, kiła i mogiła

no i podejrzenia że w tym wszystkim maleńkie koty... a więc poszukiwania... wołanie, kicianie, proszenie, wystawianie karmy, przeszukiwanie, choć przeszukać bardzo dokładnie się niestety nie dało

Byłam pewna że takie małe kociątka jeśli tam są to się odezwą w jakikolwiek sposób, zapiszczą, poruszą się, ale nic
Szukałam 4 razy w odstępach tygodniowych (kiedy wracałam tu na weekend), za każdym razem nic

mamusia też już nie przychodziła, albo przychodziła nocą kiedy wszyscy spali i nie zauważyli jej. Po miesiącu odpuściłam

stwierdziłam że tych kotków na pewno tam nie ma i może ona sama je za jakiś czas przyprowadzi...
Tydzień temu zadzwonił do mnie tata Tż-ta że usłyszał tam hałasy i był sprawdzić co się dzieje, spotkał tylko bezdomnego (którego grzecznie wyprosił) ale przed oczami mignęły mu 2 maluchy. Zatem była nadzieja

W poniedziałek wróciłam do grudziądza i zaraz poszłam to sprawdzić, miałam pewność że tam są więc postanowiłam że nie wyjdę dopóki nie sprawdzę czy wszystko z nimi w porządku... tylko po to tam poszłam, naiwnie sądziłam że jeśli będą zdrowe to chętnie zapozują do zdjęć

, ja wystawie je na tablicy i oddam do adopcji. Nie wiem czemu nie wpadłam na to że przecież jeżeli tam będą to będą dzikie. Wiedziałam że ich nie wezmę bo za tydzień wyjeżdżam na wakacje na tydzień, za 2 zaczynam pracę na dwóch etatach no i potrzebowałabym pieniędzy z czym wciąż jestem zależna od mamy. No ale sprawdzić mogłam

W domu było inaczej niż ostatnio, wciąż syf ale rzeczy jakby mniej... u góry w pomieszczeniu rozwalona jedna kanapa (która wcześniej była pod meblami i oknem rozbitym) a tam 5 maleńkich ciałek

jedno obok drugiego...

kiciusie z maja... (kolory i ilość się zgadzała), potworne wyrzuty sumienia

dlaczego się nie odezwały?! dlaczego nie odkopałam i nie otworzyłam tej cholernej kanapy?!

dlaczego, dlaczego, dlaczego

Rozkład ciał wskazywał jednak że maluszki leżą co najmniej 10-14 dni, tamte widziane były tydzień temu a więc są jeszcze jakieś
skoro te w kanapie to odkopaliśmy wszystko... W kolejnym pomieszczeniu pod stertą rzeczy też była kanapa. Odkopałam, otworzyłam i nic

wróciliśmy do domu... ale jakoś tak czułam że one tam są... więc poszłyśmy raz jeszcze... ta sama kanapa z tyłu jakiś materiał... mama tż-ta poszła już i czekała na dole a ja zajrzałam

nagle powyskakiwały na mnie jak małe pchły jeden za drugim

wijące się, małe wężyki... zaraz za nimi mamusia(?) albo starszy brat, nie wiem bo ten uciekł

złapałam 3. Tyle dałam radę. łapałam i trzymałam sama bo mama tż-ta miała usunięte węzły chłonne i nie mogła

Nagle wszystkie moje zasady jakoś odeszły

wyjeżdżam przecież tylko na tydzień więc ktoś może się nimi zająć, pracować będę u mamy więc w najgorszym wypadku wezmę je ze sobą, jeśli będą zdrowe to dużego nakładu finansowego nie będą potrzebować, a jeśli chore to sumienie tak czy tak nie pozwoli mi ich tam zostawić...
Kociąt na pewno było więcej co najmniej 4-5. Złapałam 3, reszta gdzieś zwiała

jeden miałam wrażenie że wbiegł do pieca kaflowego? ale wszystko działo się tak szybko, że nie zarejestrowałam dokładnie ani ile ich było, ani gdzie pouciekały, po prostu tak naprawdę się ich tam nie spodziewałam. Szukałyśmy jeszcze jakiś czas ale koty się nie pokazały a w domu jest tyle zakamarków że nie mam z nimi szans
Wróciłam wczoraj, nauczona doświadczeniem zamknęłam drzwi tego pokoju, w kanapie czekał mały burasek (mamy nie było

)... no i rozpoczęłam gonitwę. Dzieciaczek znowu mi uciekł i uwaga !wbiegł do pieca kaflowego

i nie wyszedł...
dziś ide znowu sprawdzić czy będzie... jeśli tak znowu spróbuje złapać, jeśli go natomiast nie będzie to będę rozwalać ten piec. Wydaje mi się że poprzedniego dnia wbiegł tam buro-biały malec ale potem takiego złapałam więc nie wiem czy to on wyszedł? Boje się że się tam zaklinowały

Obok zaraz z pieca można "wskoczyć" w ścianę, ale nie wiem czy wyskoczyć też można... ścianę boję się kłuć bo to ściana nośna

mam nadzieje że dzieciak sam wyjdzie i że były tylko(?)

4. w każdym razie w ścianie ani w piecu nic nie płacze no ale one boją się panicznie

ludzi więc może dlatego nie płaczą. Trzymajcie kciuki

biorę dziś robocze ciuchy i ide działać

no a 3 maluszki piękne ! i jak na warunki w ktorych mieszkały to jestem w szoku ! mają ok 6 tygodni, już odrobaczone.
Biało-ruda panna
czarno-biała panna
i biało-buro-czarny chłopak

słodkie puchate kuleczki !
okrągłe główki, słodziaki niesamowite

już niegryzące

i niedrapiące. Czasem tylko posyczeć lubią. Ale póki co siedzą w klatce (mojej produkcji

) bo musiałam je ciągle wydłubywać zza szafek, więc kiedy miałam czas na oswajanie godzinę goniłam malucha
Podchrupują już weaninga

ale jeszcze mieszam 2 razy dziennie z mokrym. Woda za to jest beeee

wczoraj nie wypiły ani kropli więc póki co przestawiliśmy się na mleko kocie

zaraz dorzucę zdjęcia, nie są za dobre bo maluchy jeszcze przestraszone więc absolutnie nie oddają ich urody!
Oddam w ODPOWIEDZIALNE ręce !
kontakt
kszatkowska90@gmail.com