A było tak:
noc barrrrdzo duszna i gorąca. Miłciątko nie mogło sobie miejsca znaleźć. Ja zresztą też. Przewalałyśmy się i ni chu, chu zasnąć. W końcu ok. 2.00 postanowiłam przykryć się lekko wilgotnym prześcieradełkiem. Pomogło, zasnęłam. O 3.30 poczułam,że moje nogi są namiętnie lizane, podgryzane a następnie trafiły w objęcia Miłciątka i... zaczęło się pastwienie nade mną. Odpychanie się tylnymi łapkami, trzymając przednimi mnie za nogi. Zabolało. Warknęłam-przestań! Na co moje Kochanie w to graj, że się odezwałam i zaczęło zabawę. Skakała po mnie i już nie robiąc sobie nic z mego gadania zajęła się na poważnie rozpracowywaniem skutecznej, skąd innąd metody, wywalenia mnie z łóżeczka. Oczywiście sprawiła,że wstałam. O zgrozo-spałam zaledwie może dwie godzinki. Skarby oczywiście też zerwała się na 4 łapki i chodu do kuchenki. Wiadomo -ciągle głodna

Najedzona teraz śpi w moim łóżeczku a ja... no cóż przecież już wstałam
